Miałam się wstrzymać z tym podsumowaniem, ale dzisiaj okazało się, że już nigdzie w tym roku nie wyjadę, a to, czego nie opisałam teraz, opiszę w przyszłym roku w ramach nowego cyklu, nad którym pracuję. Jak widać po tegorocznej historii, wyjazdów było zdecydowanie mało i zdecydowanie bliskie. Złożyło się na to kilka czynników.
Chwila marudzenia
Przede wszystkim - brak czasu. Pamiętam, jak kiedyś z Tomikiem siedzieliśmy na plaży i marzyliśmy, gdzie moglibyśmy się wybrać, gdyby nie ograniczony czas. Doszliśmy bowiem do wniosku, że wszystko da się zorganizować, bo przy tak niskim budżecie pieniądze to nie problem. Problemem jest brak czasu. Łapiemy się, poza stałymi zawodowymi zajęciami, także różnych innych przedsięwzięć i tak ja np. w długi majowy weekend byłam wolontariuszem przy organizacji Majówki Kołobrzeskiej, natomiast Tomik przez wszystkie weekendy grudnia prowadzi turniej piłkarski dla młodzieży. Pomijam już mój kurs na prawko, bo przecież w normalnych warunkach ludziom zajmuje to 3-4 miesiące, u mnie wszystko przeciągnęło się dwukrotnie, ale byłam także w trakcie zmiany pracy, co wymagało ustalenia hierarchii tego, co ważne i tego, co ważniejsze.
Ogólnopolska wszechobecność Marchvi i Tomika
Dwa najważniejsze wypady spięły klamrą całość wojaży, bowiem rok rozpoczęliśmy w Zakopanem, a (prawie) zakończyliśmy na Helu. Dwa krańce Polski w jednym roku, tego się chyba nie spodziewaliśmy. Prawdopodobnie także dlatego oba te wyjazdy były bardzo spektakularne zarówno dla nas, jak i dla Was, moich Czytelników. A raczej nie same wyjazdy, a widoki, jakie uwieczniliśmy w kadrach i się z Wami nimi podzieliliśmy. Bo radość dzielona się mnoży - dlatego zamierzam nadal to kontynuować :)
Zza mniejszego i większego kółka
Bardzo dużo wyjazdów odbyłam w tym roku samochodem, co jest dość sporą zmianą, ponieważ dotychczas podróżowałam przede wszystkim pociągami, natomiast samochód był mi narzędziem pracy, co w tym roku potwierdziło się z mocnym przytupem. Byłam także w jednej trasie jako kierowca autobusu oraz kilku za kierownicą ciężarówki. Na Watrowisko do Nałęczowa (niemal 700 km w jedną stronę) pojechałam osobówką pożyczoną od Marchevkowego Ojca, a od sierpnia jestem zawodowym kierowcą Stara 266.
Ze statystyki zachodniopomorskiej
Odwiedziłam w tym roku 11 powiatów, w tym 4 po raz pierwszy. Próbowałam także zwiedzać Szczecin, ale komisja lekarska była tak wyczerpująca, że zamiast na miasto, poszłam na stancję spać i tylem ja Szczecin widziała. W Koszalinie natomiast spędziłam cały urlop, zgłębiając arkana magii sztuki szoferskiej i jedyne, co zobaczyłam, to pomnik Józefa Piłsudskiego przed siedzibą Zachodniopomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. Chciałam tam złożyć wniosek o wyrobienie nowego paszportu, ale tego nie zrobiłam, bo tego dnia akurat nie wzięłam karty do bankomatu ze sobą, a gotówkę wydałam w pobliskim centrum handlowym, więc póki co - eksport Marchvi utknął w martwym punkcie. ;)
Wnioski
Zdecydowanie ten rok nie należał do łatwych, dużo było zamierzeń do realizacji, od których zależało może nie życie, ale jego jakość na pewno :) Wszystko się udało i chociaż miałam cichą nadzieję, że uda się też odwiedzić "całe" województwo, to i tak było całkiem nieźle. Przy takim natłoku spraw udało mi się też wyskoczyć na weekend do stolicy na weselicho, jakiego w życiu jeszcze nie widziałam i na którym wyszalałam się za wsze czasy. Jedynie żałuję, że nie odzyskałam skradzionego roweru, ale rozpamiętywanie tu nic nie pomoże. Stało się i tyle. Teraz odmeldowuję się i, robiąc wtyłzwrot, żegnam Was, pewnie już do przyszłego roku :)
Hwgh!