środa, 27 maja 2015

Ogrody Tematyczne Hortulus i Hortulus Spectabilis

Minioną niedzielę spędziliśmy w rodzinnym gronie w podkoszalińskiej Dobrzycy. Jest to niewielka wieś z zabytkowym kościołem z II połowy XIX wieku. Jednak nie sama miejscowość była naszym celem, a jedna z większych atrakcji turystycznych środkowego wybrzeża. Mowa o Ogrodach Tematycznych Hortulus oraz Ogrodach Hortulus Spectabilis.

Pierwsze ogrody powstały w 1992 roku, a ostatnie w 2009. Z ulotki informacyjnej wynika, że obecnie jest 28 ogrodów, w których rośnie ponad 6 tysięcy różnych gatunków i odmian roślin. Podobno dużą rolę w uprawach odgrywa nasz klimat, który, jak się okazuje, nie jest aż tak zły, jakby się wydawać mogło. Kompleks mieści się na obszarze około 4 ha. Nie są to jednak zwykłe ogrody, a specjalne kompozycje inspirowane zarówno rozmaitymi warunkami geograficznymi, występującymi na całym globie, jak i stylami w sztuce ogrodniczej. Wyróżniamy więc m. in. ogród leśny czy skalny z wodospadem, ale także ogród francuski czy śródziemnomorski. To nie tylko rośliny, ale całe kompozycje, włącznie z klimatycznymi altanami czy urokliwymi zakątkami, w których można spocząć. Wizyta w tym miejscu zakrawa o mistyczne doznania - nie jestem miłośnikiem kwiatków, ale po rozpoczęciu zwiedzania czułam, jakbym znalazła się w bajce. Co ja będę mówić - zobaczcie sami.










Kompleks Hortulus Spectabilis został otwarty w 2014 roku. Mieści się w odległości około 2 km od Ogrodów Tematycznych i zajmuje powierzchnię 5 ha. Szczyci się największym na świecie labiryntem grabowym, a dodatkową atrakcją jest wieża widokowa, z której można podziwiać nie tylko labirynty, ale także najbliższą okolicę. Nie brak tu ogrodowych aranżacji o oryginalnych nazwach. Trzeba zaznaczyć, że obecnie Hortulus Spectabilis nadal znajduje się w fazie tworzenia, ale - co zauważa się już teraz - wraz z powstawaniem kompleksu, stworzona została porządna infrastruktura komunikacyjna, to znaczy: główne ciągi piesze są równe, szerokie, z nawierzchnią asfaltową. Dzięki temu obiekt udostępniony jest do zwiedzania  osobom niepełnosprawnym oraz rodzinom z dziećmi w wózkach. Ogrody Tematycznie niestety tego udogodnienia nie posiadają.








Podsumowując: zwiedzanie trwało około 3 godzin, łącznie z wypiciem kawy w barze znajdującym się na terenie Ogrodów Tematycznych Hortulus. Bilety można kupić osobno tylko na jeden kompleks, bądź tzw. pakiet promocyjny na oba, dzięki czemu oszczędza się parę złotych. Od czerwca będzie obowiązywał nowy cennik, według którego normalny bilet pakietowy kosztuje 27 zł. Będąc w okolicy warto tu zajrzeć, bez względu na porę roku. Dwa lata temu zwiedziłam Ogrody Tematyczne na początku września i także było pięknie, chociaż była to pora kwitnięcia innych kwiatów, niż w maju.
Przypominam też o zakazie publikacji zdjęć bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody Ogrodów. Przez to nie opublikowałam zdjęć sprzed dwóch lat. Teraz jednak załatwiłam wszystkie formalności przed wyjazdem, dzięki czemu mogę podzielić się z Wami przecudnymi zakątkami. Z tego miejsca dziękuję przedstawicielom Ogrodów za pozytywną odpowiedź na moje pismo.
Informuję też, że niniejszy wpis NIE jest sponsorowany.
A po więcej danych zapraszam na stronę: http://www.hortulus.com.pl/.
Pozdrawiam! :)
Bileciki :)

czwartek, 21 maja 2015

Europejska Noc Muzeów 2015

Chociaż miałam plany wyjazdowe, zrezygnowałam z nich, bo powiedzenie „cudze chwalicie, swego nie znacie” jest tak strasznie aktualne, że wstyd, abym nie znała tego, co oferuje moje rodzinne miasto. A w tym roku główne atrakcje były dwie i z obu skorzystałam.
Zaczęłyśmy zwiedzanie, kiedy jeszcze było widno...
Po pierwsze – od niedawna w Kołobrzegu funkcjonuje muzeum Patria Colbergiensis, w całości poświęcone historii miasta. Możemy prześledzić dzieje nadmorskiego grodu od wojny trzydziestoletniej, przez siedmioletnią oraz napoleońskie podboje, aż do czasów powojennych. Kołobrzeg był twierdzą, przez co większość ekspozycji poświęcona jest właśnie wojskowym losom miasta. Nie zostało jednak pominięte także życie codzienne mieszkańców. W głównej sali wystawowej są dodatkowo cztery gablotki pokazujące, czym trudnili się ówcześni rzemieślnicy – m. in. szewcy, murarze, piekarze. Można zobaczyć dawne środki płatnicze, bo trudno nazwać niektóre z nich pieniędzmi, a także… gadżety, takie jak ręcznie malowana zastawa stołowa z wizerunkiem kołobrzeskiego ratusza. Dowiedziałam się też, że niegdyś istniał likier kołobrzeski oraz że w określonych okolicznościach Kołobrzeg stawał się wyspą. Niby kiedy o tym teraz myślę, jest to logiczne, dotychczas jednak nikt w mojej obecności nie użył takiego określenia, a i ja na to nie wpadłam ;)
Kołobrzeski lansik ;)
Po obwodzie opisane są dzieje miasta w czasie wojen i innych akcji zbrojnych, natomiast gabloty przedstawiają przedmioty użytku codziennego z wymienionych epok
Pieczęć cechu murarzy
Ukłony dla pana Przewodnika
Pan Przewodnik tak opowiadał i wiązał fakty, że cała ekspozycja jawi się jako niesamowicie spójna całość. Przyjemnie było posłuchać, a wszystko było tak interesujące, że nie wiadomo kiedy, minęło aż 50 minut! Po zwiedzaniu obejrzałyśmy film pokazujący losy miasta od średniowiecza do czasów powojennych. Część była inscenizowana, część materiałów pochodziła z WFDiF. Narracji było niewiele, tylko wprowadzająca w poszczególne epoki, ale obrazy były tak sugestywne, że wbijały w ławkę. Mam szczerą nadzieję, że film ten będzie wyświetlany także dla chętnych w „normalne” dni, bo warto obejrzeć, nawet jeśli zna się historię Kołobrzegu od podszewki.
Ściana w Sali pionierów
Fragment wystawy uzdrowiskowej
Oprócz Sali Historii Miasta, w Muzeum mieści się także Sala Uzdrowisk, w której można obejrzeć widokówki i zdjęcia z okresu świetności kołobrzeskiego parku zdrojowego, nieistniejącego dziś Ogrodu Różanego, Strandschlossu i wielu innych uroczych zakątków. Warto też zajrzeć do Sali Pionierów, upamiętniającej pierwszych powojennych polskich mieszkańców Kołobrzegu. Są tu zdjęcia, dokumenty meldunkowe, listy i wiele, wiele innych ukazujących, co działo się tu po zakończeniu działań wojennych.
Łącznie w Patria Colbergiensis z Itą spędziłyśmy niemal dwie godziny i był to bardzo dobrze wykorzystany czas. Z całego serca polecam wizytę każdemu, kto chciałby poznać kołobrzeskie dzieje i obejrzeć unikatowe eksponaty gromadzone latami przez prawdziwych pasjonatów.
Wyszłyśmy, gdy za oknem była już noc...
Jednak taka noc zdarza się tylko raz w roku, dlatego postanowiłyśmy wykorzystać ją jak najlepiej. W minioną sobotę pierwszy raz do Europejskiej Nocy Muzeów dołączył powstały dwa lata temu oddział Muzeum Oręża Polskiego (MOP), a mianowicie Skansen Morski, mieszczący się w sąsiedztwie Harcerskiego Ośrodka Morskiego, nieopodal portu rybackiego.
ORP "Fala" i fokmaszt nieistniejącego już ORP "Burza". A skrajnie po prawej - Most Portowy ;)
Jak sama specyfika całej instytucji mówi – nie jest to skansen z sieciami rybackimi i dłubankami (chociaż te można obejrzeć w oddziale historii miasta MOP przy ul. Armii Krajowej). Skansen Morski to dwa okręty wojenne udostępnione do zwiedzania. Jednym z nich jest ORP „Fala” o numerze burtowym MUZ SG-321. Zwiedzałam ten okręt ze szczególnym sentymentem ponieważ na bliźniaczym ORP „Zefir” SG-323 w latach ’90 służył mój tata i mam w pamięci parę scenek rodzajowych z pokładu „opeciaka”.
Na planie okręt muzeum ORP "Fala" w barwach Marynarki Wojennej, natomiast w tle młodszy brat bliźniak ORP "Tęcza" w kolorach Straży Granicznej.
Źródło
Historia okrętów patrolowych projektu 912 jest dość ciekawa, ponieważ Stocznia Marynarki Wojennej w Gdyni wybudowała ich tylko pięć. Wszystkie weszły do służby w stacjonującym w Kołobrzegu Bałtyckim Dywizjonie Okrętów Pogranicza, należącym do struktur 6. Brygady Okrętów Wojsk Ochrony Pogranicza (WOP), później przekształconej w Morską Brygadę Okrętów Pogranicza. Po likwidacji WOP-u i utworzeniu Straży Granicznej w 1991 roku, żołnierzy wraz z okrętami „przemalowano” na barwy nowej formacji i przekazano pod jurysdykcję Morskiego Oddziału Straży Granicznej. Począwszy od 1996 roku zaczęto wycofywać okręty ze służby. Pierwszym wycofanym był dzisiejszy okręt muzeum ORP „Fala”, a ostatnim, w 2008 roku, ORP „Tęcza” o numerze SG-325.  Zapraszam na kilka zdjęć wnętrza.

Zapasowe Stanowisko Dowodzenia (ZSD)
Mesa
Pomieszczenie dziobowe załogi (wspinałam się po tym stromym trapie ;-) )
Drugim z okrętów jest ORP „Władysławowo”, numer burtowy 433, czyli kuter rakietowy projektu 205.Wybudowany jako ostatni z serii trzynastu tego typu okrętów w radzieckim Rybińsku. Ostatnim miejscem jego służby, z której został wycofany w 2006 roku, był dywizjon Okrętów Rakietowych 3. Flotylli Okrętów w Gdyni. W 2010 roku został przeholowany do Kołobrzegu, a w 2012 roku podniesiony z wody i udostępniony do zwiedzania w kołobrzeskim Skansenie Morskim.

Siłownia, podobno te silniki były trudne do naprawy :)


Przechadzając się między „Falą” a „Władysławowem” można zobaczyć szczątki, czy też fragmenty polskiego przedwojennego niszczyciela ORP „Burza”, wybudowanego przez francuską stocznię Chantiers Navals Francais. Wycofany ze służby w 1960 roku, został przejęty przez muzeum w Gdyni. W 1976 roku jako okręt muzeum ustanowiono ORP „Błyskawica”, na „Burzy” opuszczono banderę. W 1977 roku okręt ze złomowano, jednak zachował się m. in. fokmaszt, armata i torpedy, a także fragment drewnianego kadłuba. Wszystkie te elementy znajdują się w skansenie.


Podsumowując – była to bardzo udana noc, pełna pozytywnych wrażeń. Poznałam kolejny fragment historii Kołobrzegu. Połaziłam sobie po pokładach, jak i pod nimi. Wspinałam się po trapach, przeciskałam przez włazy i teraz przynajmniej wiem, że chociaż chodziły mi po głowie takie plany, marynarzem jednak nie zostanę. Jestem pierwszej klasy szczurem lądowym i lepiej niech tak zostanie ;)
A to wszystko za jedyne 2 zł, ponieważ kołobrzeskie placówki muzealne pobierały opłatę za wejście w wysokości 1 zł. Pojawiały się głosy sprzeciwu i zniesmaczenia, bo niby powinno być za darmo. Nie sądzę, aby ta symboliczna złotówka była tak wielkim majątkiem, a instytucje, które odwiedziłam po pierwsze zasługują na tę skromną dotację, a po drugie – tak zwyczajnie i po ludzku – potrzebują jej. A to i tak duży upust, bo za wejście do Skansenu normalnie trzeba zapłacić 15 zł.

wtorek, 12 maja 2015

Marchevkowo na folkowo - Wielkopolska

Wielkopolska leży w zachodniej części Polski, w dorzeczu rzeki Warty. Od północy graniczy z Pomorzem Zachodnim i Środkowym, a od wschodu z Kujawami, Ziemią Łęczycką i Sieradzką. Południowi sąsiedzi to Śląsk Opolski i Dolny Śląsk, natomiast od Zachodu sąsiaduje z Ziemią Lubuską. Mapka obrazuje granice i obszar dzisiejszego województwa wielkopolskiego, które w bardzo dużej mierze pokrywa się z granicami historycznej Wielkopolski. Nazwa Polonia Maior pierwszy raz pojawiła się w 1257 roku, a jakże, w źródłach kościelnych. Tym razem dokument sporządził benedyktyn Maciej z Lubinia, notariusz księcia kaliskiego Bolesława Pobożnego.
Historycznymi stolicami regionu, według różnych podań, był Poznań i Kalisz [1]. Dzisiaj jednak, jak zwykle na przekór źródłom pisanym, pójdziemy trochę innym torem i folkowe siły skupimy na Ziemi Szamotulskiej, będącej ciekawostką etnograficzną Wielkopolski. Szamotuły i okolice bowiem stanowią swoisty subregion, odrębny etnograficznie. Cechą wyróżniającą ten mały fragment całego etnoregionu, obok muzyki i tańców, był przede wszystkim strój ludowy, tak inny od wszystkich pozostałych, występujących na obszarze Polski. Podczas planowania całego cyklu, z Savą od razu postanowiłyśmy, że jak będzie o Wielkopolsce, to na pewno przedstawimy strój szamotulski. I tak też zrobiłyśmy, ale o tym będzie nieco niżej :)
Pierwszy, XIII-wieczny, herb Wielkopolski był ściśle powiązany z panującą dynastią Piastów i w zasadzie był herbem pierwszych władców Polski. Do dzisiaj pozostał symbolem ziemi poznańskiej – jest to biały orzeł bez korony na czerwonym tle.
Typowy herb regionu został wprowadzony w XIV wieku przez Kazimierza III Wielkiego, a była nim czarna głowa bawołu ze złotym kolcem w nozdrzach na srebrno-czerwonej szachownicy. Według różnych przekazów ukoronowana, bądź też nie.
Po zmianach administracyjnych i wprowadzeniu województw, herb z bawołem stał się godłem Kalisza i ziemi kaliskiej. Na grafice obok widnieje herb byłego województwa kaliskiego, nawiązujący do wielkopolskich tradycji historycznych.
Obecnie Wielkopolska nie posiada oficjalnego herbu, a symbol regionu stanowi raczej wspomniany już, poznański biały orzeł.
Jak wspomniałam we wstępie, dzisiaj przedstawimy strój szamotulski. Niech Was nie zwiedzie nazwa. Przed XIX stuleciem noszony był we wszystkich najbardziej zaludnionych ośrodkach ziemi wielkopolskiej: nie tylko w Szamotułach, ale także w Poznaniu, Gnieźnie, czy też Wrześni. Nazwa, według mojej oceny, pochodzi chyba od tego, że do czasów współczesnych strój zachował się tylko w Szamotułach i okolicach, a pierwsze wzmianki pojawiły się w XIX wieku, oczywiście w opracowaniach Oskara Kolberga. Taki stan rzeczy spowodowany został sytuacją polityczną i gospodarczą. Z jednej strony do zaniku stroju przyczyniła się obowiązkowa służba wojskowa w niemieckiej armii, co sprawiło, że mężczyźni po powrocie do domu przyciągali ze sobą zachodnią modę i zwyczaje. Z drugiej zaś strony okres zaborów był okresem wzmożonego rozwoju szamotulskiego stroju, który stanowił swoisty narodowy mundur wojskowy, a jego noszenie było manifestacją polskości.
Standardowo już zaznaczam, że damski strój szamotulski to nakrycie głowy, które tym razem niekoniecznie zależało od stanu cywilnego noszącej, koszula i kryza, sznurówka i rurok, a także spódnik i zapaska oraz okrycie wierzchnie i obuwie wraz z biżuterią.
Nasza Marchevka ma na sobie czepek, który nosiły zarówno panny, jak i mężatki. Składał się z główki, falbanki oraz dwóch wiązadeł. Czepki szyto z różnego rodzaju tkanin, odświętne były z białego tiulu. Na specjalne okazje mężatki obwiązywały główki chustami-jedwabnicami, a dziewczęta zakładały na czepek chustę delinową.
Chusta delinowa to duża chusta (150x150 cm), zdobiona motywami orientalnymi, zaś chusta jedwabnica to chusta o wymiarach 110x110 cm, przeważnie w kolorze niebieskim, zielonym lub bordowym. Jej brzegi były ozdabiane motywami kaczorowymi, czyli szlaczkami z mieniącego się jedwabiu, przypominającego lśniące kacze pióra.
Koszule występowały w dwóch typach. Starsze były szyte z lnu i miały szerokie rękawy sięgające za łokcie. Nowsze były szyte z dwóch rodzajów tkanin. Kabatek, czyli widoczna przednia część koszuli, szyty był z cienkiego bawełnianego płótna i miał długie rękawy wszywane w mankiet, zaś doszywany nadołek, czyli pozostała część ubrania, sprawiał, że koszula sięgała aż połowy łydek. Dodatkiem do koszuli była kryza, spoczywająca na ramionach, piersiach i plecach kobiety. Najbardziej zdobne kryzy nosiły panny oraz kobiety krótko po zaślubinach. Ten element stroju był szyty z płótna, batystu, a nawet tiulu. Haft na kryzie był wykonywany ręcznie, bądź maszynowo.
Na koszulę zakładano sznurówki. Krój wszystkie miały taki sam, a różniły się jedynie kolorami oraz rodzajem tkanin, z których je wykonywano. Odświętne sznurówki panieńskie szyto z błękitnej satyny lub atłasu. Sznurówki mężatek były grubsze, najczęściej w ciemniejszych barwach. W chłodniejsze dni oraz na czas różnych uroczystości, kobiety jako okrycie wierzchnie nosiły rurok.
Niezależnie zaś od pogody, za to przy odświętnych okazjach, jednocześnie noszono aż trzy spódniki. Pierwszy był barchanowy, w kolorze czerwonym. Na niego zakładano batystowy bądź perkalowy, a dopiero nań – wierzchni. W zależności od pory roku, szyty z różnych tkanin. Latem używano cienkich, lekkich materiałów z motywami kwiecistymi, zimą noszono głównie materiały wełniane, ciemniejsze.
Przód zdobiła zapaska, krótsza od spódnika i dobrana do niego kolorystycznie. Panny nosiły jedwabne, koloru błękitnego, seledynowego lub białego. Zapaski starszych kobiet były szyte z białego płótna i ozdabiane haftem lub koronkami.
Używano obuwia różnego rodzaju. Na co dzień noszono drewniaki z podeszwą z olszynowego drewna. Buty odświętne ewoluowały na przestrzeni lat – początkowo były to trzewiki sięgające powyżej kostki, później trzewiki miały cholewki sięgające kostek, a w latach późniejszych nawet pantofelki na niezbyt wysokim obcasie.
Początkowo noszono też sznury tłukących się szklanych białych lub srebrnych kulek. Na przełomie XIX i XX wieku modne stały się czerwone korale, noszone przez panny oraz niebieskie paciorki przeznaczone dla mężatek.
Męski strój odświętny składał się z nakrycia głowy, koszuli, jedwabnicy, fartuszka, spodni, jaki, a także z długiego kaftana bez rękawów i katany. Oczywistym elementem było obuwie, natomiast nowością – lola. Najpowszechniej na głowie noszono kapelusze oraz rogatywki.
Kapelusze były czarne, filcowe, z prostą główką i wąskim rondem. Kawalerowie przyozdabiali je kwiatkami lub kolorowymi piórkami. Marchevek ma bujną natkę, więc nic mu więcej nie potrzeba ;)
Rogatywki szyto z sukna wykorzystywanego także do podszywania kaftanów. Otok rogatywki nad czołem był wąski, natomiast w pozostałej części na tyle szeroki, że umożliwiał zasłonięcie uszu w chłodniejsze dni. Ten rodzaj nakrycia głowy noszono prosto w taki sposób, że róg był zawsze nad czołem.
Lniane koszule miały krój poncho, z małym kołnierzykiem stojącym, bądź też wykładanym. Do koszul pierwszego typu noszono fartuszek, czyli prostokątny płat ciemnej tkaniny, ozdobiony kolorowym haftem. Nosili go młodzi mężczyźni na koszuli, ale pod okryciem wierzchnim. Do koszul z wykładanym kołnierzykiem niekiedy noszono jedwabnicę o wymiarach 60x60 cm w kolorach zielonym lub chabrowym, z motywami kaczorowymi. 
Jaka była wierzchnim kaftanem barwy czerwonej, z długimi prostymi rękawami. Elementem zdobniczym w tej części stroju były dwa rzędy mosiężnych guzików, z czego jeden z rzędów służył także do zapinania.
Na jakę zakładano kaftan bez rękawów, podszywany czerwonym suknem. Tutaj także główną ozdobę stanowiły guziki w liczbie 24, przyszywane na klapkach kieszeni oraz na przodzie, w dwóch rzędach. Kaftan ten zawsze noszono rozpięty, podobnie jak katanę, która różni się od tego pierwszego tylko długością i faktem posiadania rękawów. Była ona jednak oznaką poważania i odświętności, więc noszono ją przez cały rok z okazji różnorakich uroczystości.
Szamotulscy mężczyźni nosili spodnie z podziałem na kolory. Kawalerowie przeważnie zakładali spodnie białe, zaś starsi mężczyźni wybierali te w kolorze czarnym.
Buty wykonane były z cielęcej skóry, z obcasami podbitymi podkówkami. Cholewy od kostki w górę w kawalerskich butach układały się w fałdy i dbano, aby było ich dokładnie osiem. Żonaci zaś mieli buty proste. Zaznaczyć należy jednak, że niezniszczonych butów kawalerskich nie wyrzucano, tylko je „donaszano”, więc zdarzało się, że młody mąż nadal nosił buty z fałdami. Oba rodzaje natomiast były czarne i sięgały kolan.
Do kościoła, na targ lub zabawę, kawalerowie zabierali ze sobą lolę, czyli laskę z drewna wiśniowego, bądź dębowego, własnoręcznie wykonywaną i rzeźbioną.
Rok temu, będąc w Poznaniu, cyknęłam pewne zdjęcie i dzisiaj postanowiłam zrobić Wam małego psikusa, a przede wszystkim Savie, która była bardzo poruszona, kiedy poprosiłam o nagłówek z napisem bamberski. Podejrzewała nawet, że chcę przebrać Marchevkę za Bamberkę. Savo, litości, przecież nikt inny nie potrafi tak pięknie jak Ty rysować Marcheveczek! :) Chcę tylko przedstawić Wam, oprócz szamotulskiego, także strój bamberski.
Bambrzy byli Polakami niemieckiego pochodzenia, przybyli z okolic Bambergu na ziemie wielkopolskie w XVIII wieku w celu zasiedlenia wsi opustoszałych w wyniku wojny północnej.
Damski strój bamberski został w całości ukształtowany na ziemiach polskich i należał do najbogatszych w swojej epoce na wielkopolskiej ziemi. Był wyjątkowy o tyle, że składał się z wielu drobnych elementów, a „zmontowanie” całego zestawu na modelce zajmowało nawet kilka godzin!
Na pozór wydaje się wszystko takie, jak wszędzie: chusty, czepce, siedem rodzajów spódnic, gorsety, kaftany, koszule wszelkiego kalibru, do tego różne kombinacje i sposoby noszenia poszególnych elementów. A jednak...
Strój bamberski to układanka multikulti. Trzeba niezłej inwencji, żeby połączyć elementy stroju frankońskiego z lubuskim i wielkopolskim, wmieszać w to łużycki i doprawić biedermeierem. A żeby tego było mało, to Studzienka Bamberki w Poznaniu wcale nie pokazuje tradycyjnego stroju bamberskiego, a strój z okolic Czarnkowa na skraju Puszczy Noteckiej. Ale o samym Czarnkowie to może opowiem innym razem, bo temat raczej mało folkowy ;)
Wielkopolskie tradycje związane są ściśle z uroczystościami kościelnymi. Każdy zwyczaj ma powiązanie z określonym świętem. Mało, by nie powiedzieć, że zupełnie brak, doszukiwać się pogańskich wierzeń i obrzędów zależnych od pór roku, związanych ze żniwami, dyktowanych przez naturę. Nie oznacza to, że nie było ich wcale, bo Polska była krajem rolniczym na zdecydowanej większości terytorium. Wielkopolanie, a szczególnie poznanianie, przywiązywali większą wagę do świąt kościelnych, niż do wierzeń ludowych. Przedstawię Wam zatem tradycje, niejednokrotnie kultywowane do dziś, w kolejności chronologicznej, w jakiej obchodzono je (bądź też nadal się obchodzi) w ciągu roku kalendarzowego.
Ostatki, czyli dzisiejszy karnawał, obchodzone były od święta Trzech Króli do wtorku przed Środą Popielcową. Z ostatkami wiązały się różnorodne pochody przebierańców, wśród których byli m. in. Dziad, Baba, Cygan, Policjant i Bocian. Tłusty czwartek przypadał na ostatni czwartek przed Wielkim Postem i rozpoczynał okres największych zabaw i sutego jedzenia. Zwyczajowo, tak jak obecnie, w ten dzień spożywano duże ilości pączków. Ostatki kończył podkoziołek i przypadał na wtorek przed Środą Popielcową. Wtedy też wykonywano kukłę z kozimi rogami i obwożono ją po wsi, zapraszając młode dziewczęta na tańce. W innej wersji tego obrzędu, z brukwi bądź drewna strugano figurkę nagiego chłopca, która pełniła rolę koziołka. Ustawiano ją na zabawie obok kapeli, a tańczące dziewczęta pod figurkę musiały włożyć pieniądze.
W Wielkopolsce tradycyjny śmigus-dyngus nosił nazwę żandary i wiązał się, oprócz polewania panien wodą, także z kolorowymi pochodami i przebraniami. Młodzi chłopcy wcielali się m. in. w Dziada, Babę, Niedźwiedzia i Żandarma. Ten ostatni przewodniczył całej grupie. Przebierańcy odwiedzali sąsiadów i przynosili życzenia wraz z pozdrowieniami. W zamian otrzymywali pieniądze oraz poczęstunek, wykorzystywany na wieczornej zabawie. Cały rytuał kończył się wejściem Baby na wysoki słup lub komin i okazaniem zgromadzonej publiczności postaci Diabła.
W pierwszą sobotę sierpnia w Poznaniu odbywa się natomiast Święto Bamberskie, czyli spotkanie potomków osadników z Bambergu. Uroczystości mają miejsce w okolicach Studzienki Bamberki, której zdjęcie zamieściłam wyżej, a rozpoczyna ją odczytanie fragmentu tzw. kontraktu lubońskiego, zawartego między władzami miasta a osadnikami. Bamberki, ubrane w piękne tradycyjne stroje, rozkładają kramy z różnymi towarami. Oferują świeże owoce i warzywa, a także najlepszy sznek z glancem i placki z kruszonką.
W listopadzie zaś przypada uroczystość ku czci św. Marcina, zwana Rogalami Świętomarcińskimi, o których pisałam powyżej. Sam św. Marcin żył w IV w., był rzymskim legionistą, później mnichem i biskupem w Tours. Żył niezwykle skromnie i dał się poznać jako wyrozumiały i miłosierny dla potrzebujących i ubogich. Na licznych obrazach św. Marcin ukazany jest jako postać dzieląca się swoim płaszczem z półnagim żebrakiem podczas srogiej zimy u bram miasta Amiens.[2]
W kuchni wielkopolskiej ważne miejsce zajmują ziemniaki, zwane też kartoflami lub pyrami (a jak na podziemną pomarańczę mówi się w Waszych regionach?). Nie jadano zbyt wiele mięsa i ryb. Jedną z najpopularniejszych potraw są gotowane do dziś pyry z gzikiem, czyli ziemniaki z białym serem i śmietaną lub cebulką/szczypiorkiem. Plyndze natomiast to po prostu placki ziemniaczane. Wielkopolanie lubią też różnego rodzaju kluski: szagówki z ziemniaków i mąki oraz kulanki z surowych kartofli. Charakterystyczne są też kluchy na łochu, zwane też parowcami, czyli pyzy drożdżowe gotowane na parze. Koronnym daniem wielkopolskich gospodyń jest pieczona kaczka podawana z pyzami i modrą kapustą. Zimne przekąski to m. in. galaretka z mięsa, zwana zimnymi nóżkami. Znaną poznańską tradycją są rogale świętomarcińskie nadziewane masą migdałową. Piecze się je z okazji dnia św. Marcina, który przypada 11 listopada.
Ceramika
Z wyrobów ceramicznych w połowie XIX wieku zasłynęła Chodzież. To właśnie tam dwóch niemieckich kupców kupiło zamek Grudzińskich i w jego obrębie wybudowało fabrykę fajansu. Po uruchomieniu linii kolejowej między Chodzieżą, a Poznaniem, w mieście otwarto fabrykę porcelany. 
To już raczej przemysł, nie rzemiosło, ale warto wspomnieć, że właśnie z tą dziedziną wytwórstwa miasto związało się ponad 100 lat temu i stan ten pozostał do dziś. 

Kowalstwo
Jak i w poprzednio opisywanych regionach, także w Wielkopolsce kowalstwo kwitło, a sami kowale byli jednymi z zamożniejszych ludzi we wsi. Wiadomo. Tutaj chciałabym zwrócić jednak uwagę nie na samo zagadnienie, bo już doskonale wiemy, czym się owi rzemieślnicy zajmowali, co na kowalski warsztat. Zafascynował mnie mianowicie miech i reszta narzędzi: imadło, młoty, a także piec z wyciągiem. Całość można obejrzeć w szamotulskim muzeum.

Snutka golińska
Wielkopolski haft snutkowy spotykany jest w regionie do dziś. Charakteryzuje się motywami ażurowymi powstałymi w wyniku wycinania zbędnego materiału po zakończeniu haftowania. Do elementów zdobniczych, typowych dla snutki golińskiej należą m. in. różnego rodzaju pęczki, dziurki w różnych kształtach i rozmiarach, muchy chude i tłuste, pawie oczka w różnych formach i kilka motywów kwiatowych. Zbiory robótek snutkowych można dzisiaj obejrzeć np. w Muzeum Etnograficznym w Poznaniu.
O ratuszowym hejnale
Przed wiekami, na ratuszowej wieży, nad bezpieczeństwem miasta czuwał strażnik. Miał on syna Przemka, który zastępując pewnego razu ojca uratował życie zranionemu krukowi. Kiedy ptak wyzdrowiał, powiedział swemu wybawcy, że jest królem kruków i w podzięce podarował Przemkowi srebrną trąbkę oraz dodał, by ten użył jej, gdy miastu zagrozi niebezpieczeństwo. Kiedy pewnego dnia Poznań został niespodziewanie otoczony przez wrogie wojska, Przemek zatrąbił w cztery strony świata. Nagle ze wszystkich stron sfrunęły tysiące wron, gawronów i kruków. Atakując najeźdźców, zmusiły ich do odwrotu. Na pamiątkę tego wydarzenia postanowiono, że z ratuszowej wieży trębacz miejski będzie grywał codziennie hejnał na cztery strony świata. [3]

O kościelnych filarach
Kiedy rozpoczęto budowę kościoła parafialnego w Łęknie, zatrudniono dwóch braci murarzy. Każdy z nich miał inny pomysł na wzniesienie filarów podtrzymujących kościelne sklepienie. Nie mogąc dojść do porozumienia, zgodzili się, że każdy wzniesie filary wg swojego projektu, a po zakończeniu budowy wierni rozstrzygną, które dzieło przypadło im bardziej do gustu, a zapłatę otrzyma tylko zwycięzca konkursu. Tak też się stało, a decyzja wiernych zaskoczyła wszystkich.
Pomimo kilkakrotnie powtarzanego głosowania wynik zawsze był remisowy. Tym sposobem żaden z braci nie otrzymał zapłaty. Kiedy się uważnie przyjrzymy filarom, stwierdzimy, że faktycznie nie ma wśród nich dwóch identycznych.
Miejscowa ludność powtarza jeszcze i taką wersję legendy, że w jednym z filarów miało zostać zamurowane złoto, ale nikt już dzisiaj nie pamięta w którym, a bez rozbiórki filarów nie uda się tego stwierdzić.[4]

Dialekt wielkopolski jest jednym z głównych dialektów występujących na terenie Polski (obok m. in. dialektu mazowieckiego i małopolskiego). Dzieli się on na kilka gwar, jednak wszystkie one zawierają wspólny mianownik, odróżniający dialekt wielkopolski od pozostałych. Jest nim brak mazurzenia, o którym było już sporo w poprzednich folkowych wpisach.
W tej części przygód Marchevki przedstawiona zostanie gwara poznańska, wyróżniająca się wieloma zapożyczeniami z języka niemieckiego. Do innych, charakterystycznych cech gwary należą:
  • zaśpiew, czyli podwyższenie melodii i przeciąganie samogłosek na końcu zdania;
  • wymowa o jako pochylonego a – kolejorz, chłopok;
  • wymowa y zamiast e – mlyko, oraz wiele innych tego typu wymian;
  • wzorowana na języku niemieckim wymowa s jako – senzacja;
  • używanie na końcu zdania twierdzącego pytającego słowa „nie”: Brzydką mamy dzisiaj pogodę, nie?
W internecie można znaleźć Podręczny słownik gwary poznańskiej, do którego warto zajrzeć i zobaczyć, że kilka słów gwarowych funkcjonuje w codziennym języku i to niekoniecznie na terenie Wielkopolski. A Miśka udowodniła swego czasu, że i normalny wpis można napisać gwarą. :)
Na wystawie w szamotulskim muzeum napotkałam na instrument przypominający kaszubskie diabelskie skrzypce. Ciekawa byłam, co to za eksponat, bo przecież diabelskie skrzypce występują tylko i wyłącznie na Kaszubach. Nie podejrzewałam też osób odpowiedzialnych za wystawę o tak rażącą niekompetencję i przypadkowy dobór eksponatów. Po zgłębieniu tematu okazało się, że to maryna, czyli niemal dwumetrowy instrument strunowy z małymi blaszanymi talerzykami. Sposób grania na niej jest jednak bardzo zbliżony do gry na kaszubskim instrumencie – oprócz szarpania strun, maryną uderza się o podłogę, wskutek czego talerzyki wydają brzęczący dźwięk.
Na pierwszym planie maryna, następnie pod sufitem podwieszone są skrzypce, a w gablocie stoi bandonia. Niestety nie wiem, jak nazywa się instrument stojący za maryną, kiedy go oglądałam, nie widziałam tabliczki z podpisem, którą zauważyłam dopiero na zdjęciu, w domu. Czas zainwestować w nowe okulary.
Najbardziej charakterystycznym dla Wielkopolski instrumentem są natomiast dudy. Nauka gry na nich była bardzo trudna, prawdopodobnie ze względu na dość skomplikowaną budowę:
  • Piszczałka melodyczna, nazywana także przebierką, ma 7 otworów palcowych, na których wygrywa się melodię. Wlot piszczałki wchodzi do komory powietrznej, która ma charakterystyczny kształt głowy kozy z rogami. Drugi koniec piszczałki wchodzi w rezonator z drewnianym kolanem oraz metalowym kielichem, nazywanym przez dudziarzy przednim rogiem.
  • Wór, nazywany także miechem, stanowi zbiornik powietrza, do którego przyczepione są oprócz przebierki pozostałe części instrumentu. Wór jest często ozdobiony wzdłuż szycia pociętym we frędzle pasem ze skóry oraz bywa pokryty czerwoną, amarantową lub zieloną podszewką.
  • Piszczałka burdonowa, zwana basem lub bąkiem, składa się podobnie jak przebierka z komory powietrznej, piszczałki ze stroikiem oraz rezonatora. Ten ostatni nazywany jest rogiem basowym, składającym się z rogowego kolana i metalowego kielicha.
  • Mieszek – dymka – zbudowany jest z trzech deseczek połączonych kawałkami skóry do tzw. karku, czyli zgrubienia na końcu pierwszej dłuższej deski. Wszystkie deseczki są ruchome, tworząc rodzaj pompy.[5]
Przy okazji wpisu o Zbąszyniu, Aga napisała kilka słów o tradycji dudziarskiej i cyklicznej imprezie z tym związanej. Zapraszam zatem do Polski w kawałkach. :)

Tańce wielkopolskie cechuje dostojność i powaga. Są one zróżnicowane regionalnie pod względem tempa i taktu, podobnie jak tańce lubelskie. Wyróżnia się oberki, które znane są już z poprzednich wpisów, nowością są zaś tańce naniesione. Tą nazwą określa się tańce sprowadzone na teren Wielkopolski z innych krajów Zachodniej Europy: Niemiec, Holandii, Austrii, a nawet Szwecji. Były to typowe tańce zabawowe. Do weselnych tańców zaliczał się natomiast przodek
Podstawowym krokiem przodka jest krok chodzony, biegany lub obiegany w parze; występują w nim także obroty (dookoła wspólnej osi). Różne są formy tańczenia przodka w różnych regionach Wielkopolski. Tańczony był przez jedną parę „przodkującą” która taniec zamawiała lub dla jej uhonorowania zamawiano, następnie do tańca włączały się inne pary, ale zawsze prowadziła go para przodkująca.[6]
Wiatraki, czy też gwarowo: wiatroki, to jak sama nazwa wskazuje, opiera się na wielu obrotach, wykonywanych w parach po kole, bądź też w miejscu, wokół własnej osi. W zachodniej Wielkopolsce wiatraki są samodzielnym tańcem, natomiast w okolicach Szamotuł i Kościana stanowią jedynie zakończenie innych tańców, m. in. wiwatów, będących typowymi tańcami wielkopolskimi. Odtańczeniem ich rozpoczynano wesela i inne uroczystości. Istniało wiele odmian wiwatów, które rozróżniano ze względu na rodzaj kroków: chód, bieg, krok dostawny, krok dosuwny i wiele innych. W południowej Wielkopolsce wiwaty miały szybsze tempo, niż w pozostałych częściach regionu. Wiwaty często stanowiły też wprowadzenie do pozostałych tańców.


I jak zawsze dla milusińskich, wycinanka do pobrania TUTAJ.


  1. W poznańskiej katedrze spoczywają pierwsi władcy Polski: Mieszko I i Bolesław Chrobry. Przeżyłam malutki szok, kiedy Miśka mnie uświadomiła w tej kwestii. ;)
  2. W Poznaniu znajduje się Pomnik Pyry. Jest to narzutowy głaz znajdujący się w parku Jana Pawła II. Dla uzupełnienia dodam, że w Biesiekierzu koło Koszalina znajduje się natomiast Pomnik Ziemniaka.
  3. W Koninie zaś można obejrzeć najstarszy polski znak drogowy, stojący w połowie drogi między Kaliszem i Kruszwicą, postawiony w 1151 r. A jeśli już "jesteśmy w Koninie", muszę napisać, że to miasto posiada jedne z ładniejszych witaczy, jakie dotychczas widziałam :)
Podłoga w Bazylice archikatedralnej Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Poznaniu
Wielkopolska jest dość sporym obszarem, który nie sposób zwiedzić w 2 dni, a tyle dotychczas czasu miałam na odwiedziny tego regionu. Za dużo więc nie opowiem, bo Wielkopolska bez Gniezna to nie Wielkopolska, ale postaram się zachęcić za pomocą zdjęć z miejsc, które udało się zobaczyć. Zapraszam :)
Poznań
Stolica województwa, kojarząca się z koziołkami. A przecież to nie tylko miejsce legendarnego trykania tych przesympatycznych zwierzątek, ale też kolebka Państwa Polskiego – w dawnych wiekach ważny ośrodek dynastii Piastów. Jest to też duży ośrodek akademicki i kulturalny. Jak tak teraz liczę, to chyba ponad połowa mojej licealnej klasy studiowała na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Poza tym miasto może poszczycić się wieloma zabytkami, uroczym rynkiem z najładniejszym (według mnie) ratuszem w Polsce i kolorowymi kamieniczkami. Ostrów Tumski, Malta, różnorodne muzea, cytadela, Stary Browar, sprawiają, że w Poznaniu każdy znajdzie coś dla siebie. 
Rok temu Międzynarodowe Święto Pracy spędziłam właśnie w tym mieście, a relację można przeczytać pod tym linkiem. Może w końcu się zmobilizuję i napiszę resztę obiecanych części... :)
Muzeum-Zamek Górków w Szamotułach
Tym razem w tegoroczny Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej zawitałam do Zamku Górków w Szamotułach. Właśnie tutaj robiłam zdjęcia do niniejszego wpisu, a dokładnie na wystawie etnograficznej szamotulskiego muzeum. Na wyróżnienie zasługuje fakt, że w oficynie zamkowej można obejrzeć sporą kolekcję ludowych strojów, a w parku pospacerować pośród pomników przyrody. Atrakcją samą w sobie jest cały kompleks zamkowy, wystawy mieszczące się wewnątrz budynków są prawdziwą wisienką na torcie :)
Wolsztyn
To jedyne miasto w Polsce, gdzie od ponad stu lat nieprzerwanie działa parowozownia. Zespół węzła kolejowego w tym mieście jest natomiast wartym uwagi zabytkiem XX-wiecznej architektury przemysłowej. Rokrocznie na przełomie kwietnia i maja odbywa się tutaj Parada Parowozów. Uczestniczą w niej parowozy ze Skansenu Taboru Kolejowego w Chabówce, a także maszyny z zagranicy, m. in. z Niemiec, Czech, Słowacji, a także Wielkiej Brytanii. 
Pomnik spadochroniarzy pod Sokołowem
Pomnik poświęcony Polskim i Radzieckim Spadochroniarzom, którzy działali w Puszczy Noteckiej w ostatnich miesiącach 1944 roku. Monument stanął w miejscu, w którym wylądowali oni we wrześniu '44. Na początku tego roku potwornie zdewastowany, dzisiaj świeci świeżością i przykuwa uwagę przejeżdżających drogą wojewódzką 182.
A co do słuszności wysławiania radzieckich żołnierzy – nie oceniam. Pokazuję tylko co widziałam i uprzedzam, zanim ZNÓW zostaną mi zarzucone poglądy, których nie wyznaję.
____________________________________

W tym miejscu pragnę złożyć serdeczne podziękowania Dyrekcji Muzeum-Zamku Górków w Szamotułach za wyrażenie zgody na wykonanie zdjęć Wystawy Etnograficznej oraz publikację fotografii na blogu w ramach cyklu Marchevkowo na folkowo.
Bardzo budujący jest fakt, że przy tworzeniu tego cyklu zyskujemy przychylność nie tylko osób znajomych (tak realnych, jak i wirtualnych), ale także instytucji muzealnych, które wspierają nasze działania i udostępniają swoje zbiory dla szerszego wykorzystania.
Jeszcze raz dziękuję!


Dziękuję też mojemu tacie, któremu się chciało zrobić to, czego nie chciało się zrobić mnie – był kierowcą na całej trasie Kołobrzeg-Warszawa-Szamotuły-Kołobrzeg wraz z kręceniem się po Warszawie i okolicach. I się zatrzymywał w różnych dziwnych miejscach, w których pewnie mnie też by się nie chciało, chociaż to ja miałam interes w wykonywaniu zdjęć. Szacun!
Tekst
Marchevka przy wykorzystaniu następujących źródeł:
  1. Dialektologia.uw.edu.pl;
  2. D. Jędrzejewski, Oryginalne i niepowtarzalne imprezy kulturalne;
  3. W. Łęcki, Wielkopolska Przewodnik;
  4. E. Piskorz-Brenekowa, Polskie stroje ludowe, t. I.;
  5. Poznań.pl – bezpośredni cytat [3];
  6. RegionWielkopolska.pl – bezpośrednie cytaty [2], [4], [5], [6];
  7. red. J. Topolski, Dzieje Poznania, t. 1 – źródło [1];
  8. Wielkopolska... zawsze w Europie;
  9. Wikipedia.org;
  10. Wikipedia.org.
Redakcja tekstuSava

Materiały graficzne
Ubrania państwa Marchevków – Sava:

Strój damski:
- czepek – E. Piskorz-Brenekowa, Polskie stroje ludowe, t. I, po modyfikacjach;
- bluzka – projekt autorski;
- zapaska i spódnik – sklep internetowy z folkowymi strojami, po modyfikacjach;
- gorset – ręcznie robiona ozdoba, sklep internetowy;
- kryza – sklep internetowy z folkowymi strojami, po modyfikacjach;
- pantofelki – projekt autorski;
- korale – projekt autorski;
- kokarda – polalech.pl.

Strój męski:
- kaftan – polalech.pl;
- kapelusz, buty, spodnie – sklep internetowy z folkowymi strojami;
- jaka – projekt autorski;
- koszula – projekt autorski.

Zdjęcia – Marchevka.
Obrazek Marchevki na lokomotywie – Sava.
Nagłówki – Sava.
Wycinanka – Sava.
Mapka konturowa – Marchevka.
Herb kaliski – Wikipedia.org.

Obserwatorzy