wtorek, 17 stycznia 2017

viator Pomeraniae - Zamek rycerski w Dobrej

Dobra, zwana też Dobrą Nowogardzą (niem. Daber) to niewielkie miasto w powiecie łobeskim. Pierwsze historyczne wzmianki o miejscowości pochodzą z bulli papieskiej z 1331 roku, jednakże dzięki pracom archeologicznym i znaleziskom z okresu wczesnego średniowiecza wiemy, że już w czasach słowiańskich tętniło tu życie. Niedługo po lokowaniu miasta Dobra stała się lennem rodziny von Dewitz na kolejnych kilka wieków.
Wody Jeziora Doberskiego (prawdopodobnie dzisiejsze Jezioro Tuczno [pot. Dobre] jest jego pozostałością) chroniły osadę przed wrogiem, jednak ten znalazł inną drogę ataku. W XVII wieku epidemia dżumy zdziesiątkowała mieszkańców Dobrej. Jak podają źródła, z ówczesnych 600 obywateli, z życiem uszło niespełna 50 z nich!
Dziś Dobra ma powierzchnię 2,37 km2, co stanowi niecałe 10% powierzchni Kołobrzegu (to tak dla porównania skali). Nagromadzenie na tak małej powierzchni tylu zabytków jest wprost imponujące. Cały obszar Starego Miasta został wpisany na listę Zachodniopomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Na pierwszym miejscu bezapelacyjnie znajdują się ruiny zamku von Dewitzów, o którym napiszę w dalszej części opracowania. Na uwagę zasługuje także kościół św. Klary, który został wybudowany w trzech etapach między XV a XIX wiekiem. Osobliwością jest natomiast najstarszy budynek mieszkalny z XVII wieku! Jego budowa datowana jest na 1695 rok. Na przestrzeni lat budynek pełnił funkcję urzędu stanu cywilnego. Obecnie w tym zabytku architektury ryglowej mieści się pensjonat "Taber".
Ród von Dewitz to pomorska rodzina szlachecka, której gałęzie istnieją do dziś. Pierwsze wzmianki o rodzinie pojawiły się w 1212 roku, jednak pierwszym znanym z imienia członkiem familii był Ekhard von Dewitz, wzmiankowany w źródłach z 1297 roku jako rycerz na dworze margrabiego Albrechta Brandenburskiego. Nic nie wiadomo o jego dalszych dziejach, jednakże późniejsi hrabiowie Fürstenbergu: Otto oraz Urlich byli jego synami, a przynajmniej jeden z nich. Ciekawostką może być fakt, że obaj swoim najstarszym synom nadali imię Ekhard, co dodatkowo może wzmacniać podejrzenie, że mogli być rodzonymi braćmi, jednakże historycy z większym prawdopodobieństwiem przyjmują tezę, że młodzieńcy byli kuzynami.
Otto służył w dworze margrabiego Waldemara, księcia Rostoku, najpierw jako giermek, następnie jako rycerz. Wysławił się walecznością i męstwem, szczególnie w wojnach o sukcesję rugijską (1326-1354). Jako doceniony woj i dzielny rycerz, był opiekunem synów książąt, a w późniejszych latach stał się doradcą młodziutkiego księcia Meklemburgii - Albrechta II. Zmarł około 1362 roku, a wkrótce po nim, bezpotomnie, zginęli jego dwaj synowie.
Ulrich natomiast pierwszy raz wzmiankowany jest w źródłach jako młody rycerz po służbie u księcia pomorskiego Ottona I w Maszewie (niem. Massow, pow. goleniowski). Około 1330 roku z jego inicjatywy zamek w Dobrej i sama miejscowość stały się własnością rodu. Ulrich zmarł w 1363 roku, pozostawiając po sobie aż siedmiu synów.
Ród i majątek rósł w siłę aż do XIX, a nawet początków XX wieku. W szczytowym momencie obszar obejmujący dobra rodu von Dewitz miał powierzchnię około 300 km² (Warszawa ma 517 km²). Jednym z ostatnich właścicieli był Heinrich von Dewitz, o którym wzmianki źródłowe sięgają 1928 roku. Dysponował on majątkiem liczącym 800 ha ziemi oraz wsią Wierzbięcin (niem. Farbezin) wraz z eklektycznym pałacem z XIX wieku. W Mieszewie natomiast, przy kościele, ulokowane jest pamiątkowe lapidarium von Dewitzów. Całkowity koniec własności rodzinnej przyniosła II wojna światowa, która bardzo grubą kreską oddzieliła niemiecką historię przedwojenną do tej polskiej, powojennej.
Zamek zbudowany został w ostatnich latach XIII wieku na cele szlachty pomorskiej. Został zniszczony przez Brandenburczyków już w 1308 roku. Trzydzieści lat później w jego posiadanie weszli właśnie von Dewitzowie, dzięki którym zamek odzyskał swoją świetność i w ciągu kilkudziesięciu następnych lat stał się strategiczną warownią Pomorza.
Obiekt ten, tak jak i wiele innych budynków o różnych funkcjach, w ciągu wieków był poddawany przebudowom do tego stopnia, że ze średniowiecznego zamku rycerskiego został przeistoczony w renesansową rezydencję, która popadła w ruinę wskutek wojny trzydziestoletniej. Obiekt chylił się ku upadkowi, chociaż kolejnym dziedzicom wytaczane były nawet procesy sądowe za zaniedbanie ojcowizny! W końcówce XVII wieku próbę reanimacji rezydencji próbował podjąć Joachim Baltazar von Dewitz, jednakże jego warunkiem było wykupienie całego zamku w celu odnowienia go. Współwłaściciele nie pozwolili na ten zabieg, ponieważ utraciliby oni wszelkie szlacheckie przywileje.
Na początku XIX wieku von Dewitzowie sprzedali majątek, który ulegał coraz większej dewastacji, a niektóre fragmenty zostały nawet wysadzone w powietrze w celu otrzymania budulca pod inne inwestycje. Dopiero XX wiek przyniósł małe zmiany, które przyczyniły się przynajmniej do zachowania tego, co zostało i uchronienia przed dalszą dewastacją. Szczęśliwie obie wojny światowe ominęły ruiny bez czynienia większych weń spustoszeń. W latach 60. XX w. zagospodarowano teren na potrzeby krajoznawczo-turystyczne, w tym wybudowano schody prowadzące na wzgórze.

Ruiny zamku odwiedziłam z Tomaszem jesienią ubiegłego roku podczas przechadzki samochodowej. Jakież było nasze zdziwienie, a w sercach wręcz zawód, kiedy się okazało, że teren ruin jest ogrodzony, a furtka zamknięta na klucz. Co prawda nie było tabliczki informującej o zakazie wstępu a jedynie uprzedzająca o zagrożeniu związanym z przebywaniem na terenie ruin, ale nie zdecydowaliśmy się skakać przez płot, bo takie forsowanie przeszkód nie leży w naszej naturze. Za chwilę jednak sprawy przybrały zupełnie niespodziewany obrót i weszliśmy na teren dawnej warowni.
    
Kiedy postanowiliśmy obejść zamek dookoła i zrobić zdjęcia z dołu, podbiegł do nas lokalny chłopak w wersji Dres, po czym powiedział, że na zamek normalnie i legalnie się wchodzi. My z pytajnikami w oczach wskazujemy mu przekręcony zamek, na co on podszedł i prawie legalnie otworzył nam wrota do przygody ze słowami "no przecież musimy sobie jakoś radzić, zamknęli nam główną melinę w mieście!" No z jednej strony być może to było zabawne, ale z drugiej, czy zabytkowe ruiny muszą być meliną? Czy muszą służyć miejscowej młodzieży na weekendowe popijawy, a zwykłych turystów zatrzymuje prowizorycznie zamknięta bramka? Jedyny plus tego, że na górze nie ma zbyt wielkiego wysypiska.
   

Owszem, można znaleźć trochę butelek i innego śmiecia, ale jak na melinę, jest całkiem znośnie. Na wzgórze wchodzi się po wysokich, kamiennych schodach. Należy uważać w czasie wchodzenia, ale jeszcze bardziej - schodzenia, ponieważ nie ma żadnej barierki i można fiknąć, potykając się o nierówne, a nawet ruchome, elementy schodów. Wśród ruin można swobodnie się poruszać, jednakże należy uważać na nierówności terenu oraz stromizny od strony północnej, grożące upadkiem (kilka lat temu na terenie zamku miał miejsce śmiertelny wypadek związany z upadkiem z wysokości). Szczególne detale nie zostały zachowane, jedynie wyróżniają się pojedyncze ozdobne zwieńczenia otworów okiennych. Widać też, że oprócz cegły, za budulec posłużyły również kamienie.
Stan obiektu jest, jaki widać. Według informacji zawartych w projekcie Zabytek.pl, ostatnie poważne prace konserwatorskie przeprowadzono w 1906 roku (sic!). Do 1945 dbano w miarę możliwości o obiekt, w czasach powojennych ruiny uległy bardzo dużej dewastacji.
    
Nadzieję na jako taki stan utrzymania ruin daje projekt Zabytek.pl, w którym stan ruin jest dość dobrze opracowany, łącznie z profesjonalnymi rzutami tego, co się zachowało. Zachęcam także do odwiedzenia strony: KLIK, gdzie możecie zobaczyć model ruin w trójwymiarze i obejrzeć go z każdej strony! 
 

 

 
Bardzo dziękuję za odwiedziny. Jak zwykle, a szczególnie analogicznie do cyklu folkowego, serdecznie zapraszam do zostawiania w komentarzach uwag, sugestii, uzupełnień i innych informacji, dzięki którym będę mogła się czegoś jeszcze dowiedzieć a także wzbogacić zasoby viatora! :)

Bibliografia
Tekst:
1) Marchevka;

Grafika:
1) Wizerunek Marchvi włóczykijowej - Sava;
2) Mapka Dobrej w nagłówku - Archiwum Map Zachodniej Polski;
3) Herb von Dewitz - Wikipedia.de;
4) Szkice historii zamku - VonDewitz.eu;
5) Grafika ruin zamku - Dobragmina.pl;
6) Zdjęcia - Marchevka, Dobra, 20.11.2016 r.

piątek, 6 stycznia 2017

Zimowi Królowie Trzej

Rok temu było równie mroźnie i malowniczo, o czym pisałam TU. Tym razem święto Trzech Króli spędziłam na podbiałogardzkiej wsi, gdzie śniegu jest mimo wszystko więcej, jest ciszej i zdecydowanie słoneczniej. Zapraszam na spacer, tylko proszę się ciepło ubrać, bo będzie szczypać mróz!

Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Na tej górce powyżej kiedyś stał kościół, który został rozebrany w latach 50. XX w. Bezskutecznie poszukuję jego zdjęć, może jakimś cudem ktoś z czytelników, szczególnie mieszkańców Ziemi Białogardzkiej coś ma w swoich zasobach??
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
A temat ceglanych trafostacji poruszyłam już kiedyś na fanpagu, jednak odzew był średni. A chodziło o to, że chyba w innych częściach Polski tego typu budowle w takim stylu nie są spotykane?
Rychówko, ©Marchevka, 01.06.2017 r.
To teraz czas na ciepły kocyk i gorącą herbatę :) Do zobaczenia na szlaku!

niedziela, 1 stycznia 2017

viator Pomeraniae 2017

Homo viator jest toposem człowieka w drodze, włóczęgi, pielgrzyma, tułacza, podróżnika mimo wszystko. Kogoś, kto się nie ulęknie i jest wierny swym przekonaniom niczym archetypiczny Odyseusz swojej Penelopie. Nie szuka dróg najkrótszych i najprostszych, za to zawsze tych, wiodących do celu.
Starosłowiańska ziemia sięgająca po morze to łacińska Pomerania, a dziś po prostu Pomorze. Region leżący obecnie w większości na terenie Polski w województwach zachodniopomorskim, pomorskim oraz kujawsko-pomorskim. Ziemie dawnego Księstwa Pomorskiego obejmują także niemiecki land Meklemburgia-Pomorze Przednie.
Chociaż to dość górnolotne, czasami czuję się jak ten mityczny Odyseusz. Robię swoje, chociaż tak wiele osób z mojego otoczenia traktuje to jak wariactwo i to kompletne. Częściej można mnie znaleźć gdzieś na kompletnym uboczu, gdzie nie ma żywej duszy, a historię miejsca można znaleźć nie w przewodniku, a w monografii regionu. Mimo że uwielbiam duże miasta i doceniam ich dziedzictwo, zdecydowanie bardziej w moim klimacie są wiejskie pałacyki i kościoły, ruiny zamków i miejsca, o których już nikt nie pamięta.
Jestem z zachodniopomorskiego, które dopiero od 1945 roku buduje swoją współczesną polską historię. Nie oznacza to jednak, że należy wymazać wszystko, co działo się tutaj przed wojną. To, że na tych ziemiach swój żywot toczyli ewangelicy, a nie katolicy; to że w ich żyłach płynęła germańska, nie słowiańska krew dziś już nie ma znaczenia, bo...
Zdaje się, że przechodząc obok ruin kościoła w Trzęsaczu mało kto myśli o tych, dla których kilka wieków wstecz było to miejsce kultu religijnego. Ruiny pałaców to dzisiaj powód do opluwania właścicieli za zaniedbania, ale prawie nikt nie zastanowi się, jak wyglądało to miejsce za czasów świetności, kto tam mieszkał, czym się zajmował, jaki żywot toczył. Że dawne mury miejskie, które dzisiaj są integralną częścią wielu miast, widziały tyle, że aż żal, że nie potrafią mówić. Bo to one widziały zaciekłe walki o grody, których chroniły. To po tych murach spływała waleczna krew i to w ich cieniu spotykali się dzielni wojacy z niewinnymi pannami, to pod ich osłoną rodziły się pierwsze romantyczne miłości i składane były pierwsze pocałunki. To w kolegiatach chroniła się ludność przed oblężeniami. To w pałacach i dworkach wydawane były rauty, na których spotykała się szlachta.
Takich miejsc jest wiele, pamięć o nich jest nikła, a o ludziach, takich samych jak my - nie istnieje poza ścisłym kręgiem zainteresowanych i zaangażowanych w propagowanie historii. Postaram się przybliżyć Wam te sylwetki, a także odtworzyć, jak wyglądało to, co dzisiaj jest stertą gruzu i kamieni.
Dlatego właśnie w tym roku, w odróżnieniu do poprzedniego, gdzie starałam się odwiedzać miasta powiatowe, chcę zejść z głównych szlaków i przejść się śladami szlachty i biskupów, a także zwykłych śmiertelników. Dotrzeć do tego kim byli i czym zajmowali się na co dzień. Jak wyglądały ich posiadłości, co o nich wiemy, a co zabrali ze sobą na zawsze. Do zobaczenia tam, gdzie przewodnicy nie docierają, buty przemakają, a kurtki się rwą podczas przedzierania przez chaszcze. Zapraszam, a najnowszy wpis już 17 stycznia!


Bibliografia (wiem, że niektórzy lubią) ;)
Tekst:
1) Przemyślenia własne Marchvi (w tym urojenia, inwencja, chęć podbicia świata).
2) Konsultacja ws. łacińskich: Natalia O.
Grafika:
1) Róża wiatrów w tytułach pochodzi z tej strony.
2) Wizerunek Marchevki włóczykijowej - jak zawsze niezawodna - Sava.
3) Mapa w bannerze jest zdobyczna, otrzymana mailem, a pochodząca (wg pieczęci) z zasobów Archiwum Map Zachodniej Polski w Poznaniu.

Obserwatorzy