sobota, 9 grudnia 2017

viator Pomeraniae - ruiny kościoła w Trzęsaczu


Trzęsacz to wieś nadmorska w województwie zachodniopomorskim, w powiecie Gryfickim w gminie Rewal. Pierwsze historyczne dane o miejscowości pochodzą z 1331 roku. Wbrew nadmorskim skojarzeniom, ludność Trzęsacza w średniowieczu zajmowała się głównie rolnictwem. Wieś bowiem pierwotnie znajdowała się prawie 2 km od brzegu morskiego. Dopiero wskutek abrazji morze zaczęło zabierać ląd, co uczyniło Trzęsacz miejscowością nadmorską. Pierwsze próby zatrzymania niszczącego procesu podjęto już w połowie XVIII wieku. Na niewiele się jednak dały te wysiłki. W XIX wieku odległość brzegu od świątyni wynosiła zaledwie 1 metr! Z biegiem lat Trzęsacz stał się osadą rybacką. Na rozwój gospodarczy wpłynęło uruchomienie w końcówce XIX wieku Gryfickiej Kolei Wąskotorowej, łączącej Gryfice z Pogorzelicą. Znaczenie turystyczne miejscowość zyskała dopiero w XX wieku.
Na przestrzeni wieków Trzęsacz przechodził  z rąk do rąk pruskich rodów. W średniowieczu pierwszym notowanym w źródłach historycznych właścicielem był Heinrich von Knutt. Następnie władanie nad ziemiami przejął ród Flemmingów, a ostatnimi właścicielami w latach 1884-1945 byli von Kollerowie. Trudno jednak o dokładne dane: kto, kiedy i w jaki sposób wchodził w posiadanie ziem, zatem, by uniknąć minięcia się z prawdą historyczną, w tym wpisie ominę rozdział genealogiczny. W zamian zaś pojawi się nowy, inny, mam nadzieję, że równie ciekawy i interesujący.
Kościół pw. św. Mikołaja został wybudowany w stylu gotyckim na przełomie XIV i XV wieku. Pierwotnie świątynia znajdowała się około 2 km od morskiego brzegu. Kościół na przestrzeni lat był doposażany i remontowany. W XVII wieku zyskał renesansowe i barokowe wyposażenie, m.in. chrzcielnicę i ołtarz. W przykościelną dzwonnicę dwukrotnie uderzył piorun, po czym została rozebrana. Na jej miejsce postawiono nową z dwoma dzwonami (dwa dzwony działały jak piorunochron?) Jak miało to często miejsce, także w Trzęsaczu funkcjonował przykościelny cmentarz, który morze zaczęło zabierać w XIX wieku.


W kościele nabożeństwa odprawiano do marca 1874 roku, kiedy brzeg
znajdował się już zaledwie metr od świątyni. Miejsce kultu ostatecznie zamknięto niecałe pół roku później. Wyposażenie przeniesiono do katedry w Kamieniu Pomorskim i do kościoła w Rewalu, natomiast część pozostałych zabytków trafiło do muzeów w Szczecinie i Berlinie.
Ciekawostką jest dynamiczny postęp erozji brzegowej, którą obrazuje wykres 1. Konsekwencją niszczącej działalności fal morskich jest postęp upadku świątyni, który obrazuje wykres 2.

Wykres 1 Odległość kościoła od morskiego brzegu (w metrach).

Wykres 2 Kalendarium upadku kościoła św. Mikołaja w Trzęsaczu
Poniżej przedstawiam zdjęcia ze strony Zachodniopomorskiego Konserwatora Zabytków, upamiętniające wcześniejsze lata świątyni. Kolejno na zdjęciach: kościół w 1873 - widok od lądu, 1873 - widok od morza, 1909 i 1967.


Obecnie zachowany fragment to część ściany południowej. Walka z żywiołem trwa nadal, a lokalne władze ciągle stosują nowe wybiegi, by walczyć z niszczącą siłą żywiołu. Obecne zabezpieczenie klifu na początku nowego tysiąclecia wykonała prywatna firma. Zastosowano opaskę brzegową zabezpieczającą klif przed postępującą erozją. Siatkowe kosze wypełniono kamieniami i zaopatrzono w specjalną warstwę tkaniny, umożliwiającej wykonanie zielonych nasadzeń. Byś może nie wygląda to zbyt elegancko, jednakże wobec pomysłów przeniesienia ruin wgłąb lądu, bądź pozwolenia na unicestwienie ich, jest to chyba jedyne możliwe na ten moment rozwiązanie. Zabytkowa ściana kościoła w Trzęsaczu jest jedyną taką atrakcją w całej Europie.


Wokół nadmorskiego kościółka roztacza się atmosfera tajemniczości. Jest to jedyny tak rozsławiony obiekt, o który tak zaciekle walczy morski żywioł i którego ludzie nie chcą oddać. Najbardziej znana legenda przytacza postać Zielenicy - bogini morza, którą złowili w swoje sieci miejscowi rybacy. Wraz z miejscowym proboszczem, który dziewczynę chciał ochrzcić, uwięzili ją w tutejszym kościele. Zakładniczka umarła z tęsknoty i została pochowana na przykościelnym cmentarzu. Według legendy, jej ojciec Bałtyk walczy o odzyskanie ciała córki i przeniesienie jej na dno. W tym celu posyła wielkie fale, mające zagarnąć ląd.

Bibliografia
Tekst:
1) Marchevka;

Grafika:
1) Wizerunek Marchvi włóczykijowej - Sava;
2) Mapka Trzęsacza w nagłówku - Archiwum Map Zachodniej Polski;
3) Grafiki i zdjęcia działu Historia - Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Szczecinie;
4) Wykresy - Marchevka;
5) Zdjęcia aktualne - Marchevka, Trzęsacz, 17.01.2015 r.

niedziela, 5 listopada 2017

Jesienny Kołobrzeg

W tym roku jesień uraczyła nas pięknymi barwami. Niektóre kadry są Wam znajome z fanpage albo z instagrama, ale nie wszystkie. Dzisiaj zabieram Was na spacer po uroczych zakamarkach Kołobrzegu, ozdobionych złotym słońcem października i listopada :)

Kołobrzeg, 01.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 01.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 12.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 12.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 18.10.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 05.11.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 05.11.2017,©Marchevka.
Kołobrzeg, 05.11.2017,©Marchevka.

piątek, 20 października 2017

Historia pewnej poduszki, która z Sosnowca, przez Warszawę do Kołobrzegu dotarła :D

Kilka miesięcy temu dostałam pewien ważny telefon. Po rozmowie mój świat na chwilę stanął na głowie. Dwa miesiące temu doszło do pojedynku ostatecznego – zostałam dawcą komórek macierzystych dla osoby chorej na nowotwór krwi.

Kiedy jechałam do szpitala, okazało się, że nikt z moich bliskich nie może mi towarzyszyć w tym czasie. W akcie desperacji wstawiłam informację na FB, z zapytaniem, czy może ktoś… I pojawiła się taka osoba. Nie zważała na to, że musi zostawić firmę pod opieką męża, który zajmuje się logistyczną stroną działalności gospodarczej. Nie zważała na to, że jeśli mąż będzie musiał pilnie wyjechać, sklep zostanie zamknięty podczas jej nieobecności, a co za tym idzie – nie zarobi. Kto prowadzi własną firmę, doskonale zna konsekwencje takich poczynań. Jednak w tamtym czasie dla tej osoby pieniądze nie były ważne. Zadzwoniła i powiedziała: Natalia, nie martw się, przyjadę i będę z Tobą.

Po tamtych wydarzeniach została mi legitymacja dawcy przeszczepu, świetne wspomnienia z hotelowych wpadek ;) oraz… cudowna, kolorowa i miękka poduszka, którą dostałam od Matyldy, bo to właśnie ona towarzyszyła mi podczas pobrania w klinice. Zawodowo zajmuje się szyciem cudeniek dla dzieci, ale mięciutką podusią nie pogardzi przecież nikt. I do tego tak piękną i miękką, szytą tylko i wyłącznie dla nas. Mówię Wam, ta poduszka uratowała mi życie – w okropnym bólu musiałam przejechać pół Polski samochodem i poduszka zdecydowanie podniosła komfort podróży i przyniosła spokojny sen.


Dlaczego o tym piszę? Ponieważ Matyldę-Basię i jej męża, Grzegorza, znam osobiście od kilku lat, a ostatnio wydarzyło się coś, przez co ich świat stanął kompletnie na głowie. Basia kilka miesięcy temu pomogła mi, dzisiaj ja włączam się w blogową akcję promującą jej rękodzieło. 

Grzegorz w czasie wykonywania zadań służbowych uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. Pojazd, ich narzędzie pracy i logistyczne zabezpieczenie działalności, został całkowicie skasowany. Jemu samemu, można stwierdzić, że nic się nie stało, poza złamanym mostkiem. Basia z Grześkiem przeżywają teraz trudne chwile, bo chcieli by dużo, ale stan zdrowia i brak możliwości zawieszają ich w próżni. Póki nie zakończy się postępowanie ubezpieczeniowe i Grzegorz nie wróci do zdrowia, są całkowicie zablokowani – nie mają możliwości rozliczenia się z kontrahentami za sprzedany towar, nie mogą dostarczyć kolejnych partii do punktów dystrybucji.

Oboje są jednak ludźmi tak honorowymi, jak i pracowitymi. Nie chcą nic za darmo, mają swój biznes. Prowadzą stacjonarny sklep z artykułami dla dzieci w Sosnowcu, a ponadto posiadają sklep internetowy, który zasięgiem obejmuje znacznie większe terytorium, bo po wcześniejszym ustaleniu istnieje możliwość także wysyłki za granicę. Dodać należy, że każde zamówienie ustalane jest indywidualnie i można zamówić rozmiary niestandardowe. Chodzi o to, żeby to rozkręcić, zainteresować szersze grono odbiorców. Zwiększony obrót w sklepie zapewniłby im byt, umożliwił opłacenie wszystkich niezbędnych składek i zwyczajne utrzymanie się.

Ukradłam od Matyldy z fanpage, moje zamówienie w stanie rozłożonym ;), ©Matylda
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, czas prezentów, o których warto zacząć już myśleć ;) Nie przesadzam, właśnie dziś dostałam paczkę dla swojego chrześniaka. Pomyślałam, że jeśli mam mu kupić kolejną zabawkę, która za moment trafi do kąta albo setny kaftanik, który mama założy mu raz albo wcale, to wolę… zapewnić mu kolorowe sny w pięknej pościeli z mięciutkiej bawełny. :)
Zapraszam do lajkowania, zapoznawania się z ofertą, a przede wszystkim do… zamawiania. To jest polska produkcja, zaufana marka, oryginał, którego nigdy nie spotkasz w markecie, a wszystko estetycznie i zgrabnie zapakowane. Myślę, że warto. Ja z całego serca polecam!

 
A to moje zakupy :) Pięknie, kolorowo, estetycznie, ach!

sobota, 7 października 2017

Wojskowy Cmentarz Francuski w Gdańsku

Wojskowy Cmentarz Francuski, Gdańsk, ©Marchevka, 23.08.2017 r.
Wojskowy Cmentarz Francuski w Gdańsku jest osobliwą nekropolią położoną niby w centrum, a na uboczu, gdzie czas się zatrzymuje i cisza dźwięczy w uszach. Jednakże nie jest to miejsce przytłaczające, wręcz przeciwnie. Bije tam spokój, ale taki inny. Może dlatego, że miejsce pochówku blisko półtora tysiąca francuskich żołnierzy nie przypomina wyglądem typowego cmentarza? Jest to teren porośnięty starannie przystrzyżoną trawą, na którym w równych rzędach stoją krzyże (a czasem muzułmańskie stele), obywateli Francji, którzy na polskich ziemiach stracili życie. Spoczywają tu szczątki nie tylko żołnierzy poległych w walce, ale także tych, którzy zginęli w obozach jenieckich. Ponadto spoczywają tu osoby cywilne. Miejsce to upamiętnia ofiary obu wojen światowych, a także, według niektórych źródeł, wojny prusko-francuskiej z XIX w.

Wojskowy Cmentarz Francuski, Gdańsk, ©Marchevka, 23.08.2017 r.
Wojskowy Cmentarz Francuski, Gdańsk, ©Marchevka, 23.08.2017 r.
Wojskowy Cmentarz Francuski, Gdańsk, ©Marchevka, 23.08.2017 r.
Wojskowy Cmentarz Francuski, Gdańsk, ©Marchevka, 23.08.2017 r.
Cmentarz, według głównych podań, powstał w 1967 roku przed wizytą Charlesa de Gaulle'a w Gdańsku. Doczytałam jednak w jednym z artykułów, że to jest tylko połowiczna prawda, bowiem pierwsze projekty i prace zostały wykonane już w latach 40. ubiegłego stulecia. Dla dociekliwych, pełna historia do przeczytania TUTAJ. Gdyby ktoś był w Gdańsku i miał chwilę wolnego, dokładna lokalizacja znajduje się poniżej.

piątek, 15 września 2017

Szlakiem hotelowych trzech gwiazdek

Na wstępie zaznaczę: nie jest to wpis w żaden sposób sponsorowany. Nie jestem także znawcą tematu ani żadnym koneserem. Tak się złożyło, że kilkukrotnie w tym roku zdarzyło mi się mieszkać w różnych hotelach i różnych okolicznościach, co zamierzam Wam pokrótce opisać. Tak dla informacji - jak to wygląda. Opiszę tylko to, czego doświadczyłam sama, a we wpisie zamieszczę linki do witryn, gdzie można poznać szczegółowy cennik samej usługi hotelowej, jak i dodatkowych opcji.


Lokalizacja w sam raz dla żołnierzy i pacjentów szpitala wojskowego, ewentualnie sportowców. Hotel mieści się bowiem kilkaset metrów od siedziby 1 Pomorskiej Brygady Logistycznej i tyleż od 10 Wojskowego Szpitala Klinicznego, a równiutki kilometr od siedziby Cywilno-Wojskowego Klubu Sportowego Zawisza i stadionu.

Mieszkałam w pokoju dwuosobowym z jednym podwójnym łóżkiem, które miałam calutkie dla siebie (haaaa!). Do dyspozycji miałam także małą toaletkę z lustrem, biurko, stolik, krzesła i dużą szafę. Telewizor posiadał poszerzony pakiet kanałów, w hotelu dostępne było bezpłatne wi-fi, które pracowało z dobrą prędkością (to znaczy, że w telefonie internet się nie zawieszał i bez problemu udźwignął rozmowę głosową przez Messenger). Na stoliku była woda mineralna butelkowana oraz szklanki codziennie wymieniane przez obsługę.





Łazienka czysta, z suszarką do włosów. Dla gości przeznaczone były pakiety kosmetyków w postaci miniaturowego mydła i buteleczki z szamponem. Wymiana ręczników odbywała się na wyraźną prośbę gościa: według instrukcji czysty ręcznik należało powiesić na wieszaku, natomiast zużyty przeznaczony na wymianę - zostawić na podłodze.



Korzystałam tylko ze śniadania w hotelowej restauracji, które było wliczone w cenę noclegu. Nie robiłam zdjęć, bo zdawało mi się to krępujące - był to wyjazd służbowy, zatem nie miałam przy sobie aparatu fotograficznego, natomiast latanie ze smarfonem nad stołem szwedzkim jawiło mi się jako coś zdecydowanie nieprofesjonalnego. Musicie uwierzyć na słowo - jedzenia nie zabrakło, panie kelnerki uwijały się jak w ukropie. Było kilka rodzajów pieczywa (różne opcje chleba i bułek), na ciepło kiełbaski, jajecznica, parówki, naleśniki. Duży wybór wędlin i serów, do tego świeże warzywa, sałatki, jajka. Serwowana była także kawa i herbata w różnych wariantach oraz soki owocowe. Goście mogli liczyć na całkiem niezły wybór ciast oraz owoców.


Jak już sama nazwa wskazuje - hotel położony na warszawskim Okęciu w sąsiedztwie Lotniska Chopina. Znacznie oddalony od centrum Warszawy, przez co atrakcyjny raczej dla osób mających interesy w tej części stolicy, bądź też dla oczekujących na lot.

Pokój z definicji miał być dwuosobowy, jednakże po ustaleniach poczynionych w recepcji okazało się, że spokojnie wyspałyby się w nim trzy (a na upartego i cztery) osoby. W dyspozycji było bowiem jedno dwuosobowe łóżko oraz rozkładana sofka, która wyglądem przypominała łóżko szpitalne. W pokoju znajdowało się także biurko i telewizor, podobnie jak w bydgoskim hotelu, a także sprawne wi-fi (sprawdzone w taki sam sposób). W szafie wnękowej schowana była deska do prasowania i żelazko, krzesełko pod prysznic oraz sejf z zamkiem cyfrowym. Co było zaskakujące, na stoliku znajdował się ekspres do kawy oraz czajnik elektryczny wraz z zapasem różnego rodzaju herbat i kapsułek z kawą oraz cukier. Standardowo była także butelkowana woda mineralna.




Łazienka na pozór czysta, jednak prysznic dość niepraktyczny - szklana przesłona nie dawała odpowiedniego zabezpieczenia przed zalaniem, albo to Marchev chlapie się jak kaczka... Zamiast wydzielonych kosmetyków, zamontowane były spore dozowniki. Pod prysznicem trzy, zawierające szampon, odżywkę oraz balsam do ciała, natomiast przy umywalce z balsamem do ciała i mydłem do rąk. Obieg zużytych ręczników podobnie, jak w Maratonie. Do dyspozycji także suszarka do włosów.





Śniadanie było wliczone w cenę hotelu, ale i tym razem nie miałam ze sobą aparatu, bowiem wyjazd był związany z oddaniem szpiku dla osoby potrzebującej, więc byłam raczej przejęta kwestiami zdrowotnymi, niż turystycznymi. Z Tuv, która mi towarzyszyła, stwierdziłyśmy jednak zgodnie, że menu jest bardzo bogate. Duży wybór dań na ciepło (tak jak powyżej plus smażone plastry boczku). Różne rodzaje dodatków do mleka (płatki kukurydziane, owiane, musli i inne), bogaty wybór świeżych owoców, warzyw, gorących napojów sprawił, że każdy z międzynarodowej mieszanki gości hotelowych znalazł coś dla siebie i raczej nikt nie wyszedł z restauracji głodny.


Hotel położony 2 km od centrum Gdańska i 10 km od Lotniska im. Lecha Wałęsy. Mimo odległości, dojazd samochodem nie stanowił żadnego problemu. Położony w zacisznym miejscu gwarantuje odpoczynek w komfortowych warunkach nawet po bardzo długiej podróży.

Przy rezerwacji wybrałam pokój dwuosobowy w wersji DeLuxe. W tym pakiecie pokój wyposażony jest w klimatyzację. Standardowo, do dyspozycji gości, jest biurko z fotelem, stolik, telewizor oraz wi-fi, które działa dobrze. Przestronna szafa oraz półki na ubrania są dużym ułatwieniem w organizacji hotelowego życia. Można skorzystać z sejfu, a także minibarku - zużycie rozliczane w recepcji.  Na dole szafy znajdowały się niezbędne akcesoria, które mogą uratować życie w podbramkowej sytuacji: igielnik i zestaw do czyszczenia butów, a także worek na brudną bieliznę, którą, za dodatkową opłatą, można oddać do pralni. Można było korzystać z czajnika i bogatej oferty herbat, jednakże do dyspozycji były jedynie malutkie filiżanki, co było dość problematyczne dla koneserów parującego... kubka ;)









W łazience standardowo - była suszarka do włosów, a wraz z ręcznikami na umywalce leżał też pakiet z czepkiem kąpielowym. Nie otwierałam, ale byłam ciekawa, czy jest tam jedna czy dwie sztuki. Jak jedna, to byłoby ciągnięcie zapałki: kto pierwszy się kąpie :) Kosmetyki i tutaj nie były porcjowane, a w dozowniku umieszczony był uniwersalny żelo-odżywko-szampon do mycia. Niestety kafelki w ciemnym kolorze sprawiły, że w pomieszczeniu było dość ciemno i efektu tego nie zniwelowały nawet dodatkowe źródła światła przy lustrze.



Śniadanie porównywalne do bydgoskiego Maratonu, jednakże na tutejszym stole zagościły dodatkowo ryby: śledziki, łosoś wędzony, pasta z makreli i zapewne to nie wszystko. Zdjęć nie ma, bo zamiast rozglądać się za jedzeniem, wolałam wpatrywać się w najpiękniejsze oczy świata. Ale głodna nie wyszłam, bo przy tak bogatym menu było to zwyczajnie niemożliwe, nawet będąc szalenie zakochaną.

Podsumowanie

Jak można zauważyć, standard wyposażenia pokoi w hotelach oznaczonych trzema gwiazdkami zbytnio nie odbiega od siebie. Poza drobiazgami typu barek czy porcjowane kosmetyki w łazience, nie ma zbyt wielu różnic. Najbardziej zauważalne były rozbieżności w menu śniadaniowym. W tym kontekście zdecydowanie na pierwsze miejsce wysuwa się warszawski hotel, jednak i w pozostałych dwóch nie można zbyt wiele ująć. Bezpłatne wi-fi stało się oczywistym standardem. Bezpłatny parking oferuje Amber Hotel oraz Hotel Maraton. W Hampton by Hilton Warszaw Airport parking nie jest wliczany w cenę noclegu.

Obsługa w każdym obiekcie na wysokim poziomie, jednak w Gdańsku zdarzyło się, że pan konserwator nie wiedział, że pokój już jest zajęty i wszedł do środka za pomocą uniwersalnej karty. Konsternacja moja, a jego wręcz przerażenie powiedziały wszystko. Przeprosił i wycofał się, nim zdążyłam zareagować, a on prawdopodobnie przyszedł z drabiną wymienić żarówkę, która się przepaliła. Nie winię go jednak, bo mogła do niego nie dotrzeć informacja - w pokoju zdążyłam zdjąć tylko plecak z pleców (i na szczęście tylko to!) :) Trudno, wymienił pewnie po naszym wyjeździe.

W warszawskim Hampton by Hilton dodałabym w windzie naklejkę, że przed wybraniem piętra należy przyłożyć kartę do czytnika. Ja próbowałam przez kilka minut wjechać na moje piętro, aż w końcu wpadłam na pomysł, że ten czytnik nie jest zamontowany dla ozdoby. Przez dwa dni pobytu spotkałam jeszcze dwie rodziny, w tym jedną niepolskojęzyczną, które zgubiły się w windzie podobnie jak ja. A i Tuv miała przeboje w tej kwestii.

Odnośnie bydgoskiego Maratonu ciężko mi cokolwiek dodać, bowiem nie miałam wobec tego miejsca żadnych oczekiwań poza jednym: porządnie się wyspać przed zawodami oraz wykąpać się w dobrych warunkach po piekielnych godzinach spędzonych na kortach i to otrzymałam. No, może trochę brakowało czajnika na wyposażeniu pokoju - jednak wieczorna herbatka by się przydała.

We wpisie zawarłam chyba już wszystko co wiem, jednakże jeśli macie pytania odnośnie powyższych obiektów, chętnie odpowiem w granicach własnej wiedzy i doświadczenia. A na pytanie, czy polecam te hotele czy nie, odpowiem tak: gdyby mi przyszło znów nocować w którymś z tych miast i byłoby to możliwe, nie szukałabym nowych wrażeń tylko wróciła do już sprawdzonych miejsc.

Pozdrawiam!

Obserwatorzy