wtorek, 6 sierpnia 2013

W pociągu relacji Lublin - Kołobrzeg

(na odcinku Sochaczew - Gdynia Główna)
Stało się nieszczęście. Nie, spokojnie, ogólnie wszystko ok, tylko przez własne zagapienie przekoczowałam na dworcu w Gdyni jakieś półtorej godziny. Sprawdzając na rozkładzie czas przyjazdu z Sochaczewa do Gdyni Głównej, spojrzałam na czas podróży, który wynosił siedem godzin. Z Olą więc umówiłam się na siódmą rano, podczas gdy pociąg do Gdyni dotarł na godzinę piątą z hakiem i to też dlatego, że miał opóźnienie. Normalnie byłby o 4:30. Nie, żebym jakoś wielce zestresowana była tym faktem. W sumie to mi nawet ulżyło, jak wysiadłam z tego pociągu widmo. Słuchajcie, jaka akacja:


Przed samym wyjazdem dowiedziałam się, że na linii Warszawa-Gdynia, gdzieś pod Tczewem, uszkodzona jest trakcja i że pociągi mają opóźnienia. Trudno, myślę sobie, będę miała zaprawę przed podróżą przez Syberię KIEDYŚ. Jako, że miałam wakacje i naprawdę nie zależało mi na jakimś wielkim pośpiechu, obsunięcia w rozkładach jazdy nie przeszkadzały mi jakoś wybitnie.
Pełna zapału wsiadłam do tego mojego wagonu, nauczona doświadczeniem, że wsiada się do wagonu, w którym ma się miejscówkę, bo przez ilość podróżnych nie da się przejść między wagonami, a nawet jeśli to jest to cholernie trudne. (W czerwcu zamiast do 16 wsiadłam do 18 i na najbliższej stacji, czyli w Łowiczu, musiałam wysiąść przetuptać po peronie do 16). Wsiadam więc do mojego wagonu, szukam przedziału, otwieram, a tam...
Kolej transsyberyjska w pełnej krasie! Troje Azjatów porozkładanych na siedzeniach i śpiących. Nie zostałam zbyt chętnie wpuszczona na swoje miejsce, oj nie! Rasistką w żadnym wypadku nie jestem, ale gdyby w przedziale nie było nikogo poza nimi, to bym poprosiła kierownika pociągu o zmianę miejscówki. Ale było tam też małżeństwo, które, jak się okazało, z Puław jechało do Mielna i trochę ich poinstruowałam, co gdzie i jak. I okazało się, że Pan pracował 31 lat na kolei, po drodze odczytywał wszystkie znaki kolejowe, a nawet zdradził mi sekret, że ten trapez na dachu pociągu to się nazywa PANTOGRAF. (Oczywiście musiałam zapisać, bo bym zapomniała i byłby wstyd, a informacja przecież ważna!

Chyba dość przejrzyście to opisałam? :D
W ogóle w pociągu było ciemno, ja w podróży bardzo lubię czytać książki albo robić sobie notatki z obserwacji otoczenia, a że nasi zółtoskórzy bracia spali, światło było wyłączone i nikłym blaskiem oświecały nas tylko jarzeniówki włączone na korytarzu. Nie przeszkodziło mi to sporządzić kilku istotnych notatek, takich jak chociażby wzmianka o wpisie bezpieczeństwa na profilu na fejsie. Co nieco skleciłam po ciemku, jednak niedługo po moim powrocie do domu dostałam tajemniczą przesyłkę z nieznanego adresu - otworzyłam, a tam takie oto cudeńko, które wędruje do mojego niezbędnika podróżnego :D Dziękuję!



Azjaci wysiedli w Bydgoszczy, więc miałam okazję pospać jakieś dwie godziny. Właśnie na tym przykładzie widać, że jazda pociągiem to loteria. W drodze z Kołobrzegu do Krakowa na 14 godzin jazdy spokojnie przespałam 8, czyli dobowe zapotrzebowanie organizmu na sen zaspokoiłam. Nocna podróż do Gdyni nie była tak łaskawa niestety, ale emocje, które zagrzewały mnie do działania nie pozwoliły przyciąć komara ani na chwilę przez cały następny dzień.

Cicho, głucho... Gdynia o 5 rano ;-)
Dworzec podmiejski w Gdyni.
Olu, nadciągam :D
Kiedy wysiadłam w Gdyni, poszłam obczaić okolice dworca ;-) Fakt, że plecak ciężkawy, ale przecież nie będę się nim przejmowała, bez przesady. Znalazłam bankomat, zaopatrzyłam się w gotówkę, kupiłam gorącą kawę na rozbudzenie i...
Zastygłam w szoku, bowiem wewnątrz dworca latały sobie gołębie. Myślałam, że wszechobecne kołobrzeskie mewy to szczyt wszystkiego, ale się pomyliłam. Wrzucam zdjęcia na dowód w sprawie, chociaż jakość wielce wątpliwa.

On się na mnie paczył!
A ten siedział na kamerze.
Po zjedzeniu kanapki i wypiciu saganka kawy mogłam spokojnie ruszyć w stronę peronu SKMki i dojechać do Rumi, gdzie o 7 rano nastąpiło uroczyste powitanie na dworcowym peronie :-)

10 komentarzy:

  1. Gdynia o 5 rano to ul. 10 lutego ;) Idziesz prostooooooooo i lądujesz na Skwerze Kościuszki, czyli już bardziej strategicznym i znanym miejscu... ale wszystko przed nami ;)

    Rumia coraz bliżej, zaczynam się bać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym pospała więcej w pociągu, to pewnie bym się i tam doczłapała :D Ale spoko - nie tylko Gdynia będzie NASZA! :)

      Usuń
    2. :D:D:D

      ps. Też mam taka lampeczkę, dostałam kiedyś wraz z zamówionymi książkami ;)

      Usuń
  2. Te gołębie to nic w porównaniu z krakowskimi! Nie wiem, jak teraz, ale jeszcze 3 lata temu po dworcu chodziło/latało ze 30 sztuk! :D Wszędzie porozwieszane były kartki "proszę nie karmić gołębi, bo są otyłe" - i faktycznie, tak spasionych gołębi, to ja nie widziałam nawet na warszawskiej starówce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to nie są gołębie, to są latające szczury tylko się tak kamuflują

      Usuń
    2. http://digart.img.digart.pl/data/img/vol1/96/85/download/4924120.jpg w końcu wiem, dlaczego po zrobieniu tego zdjęcia, ciągle kojarzyło mi się ono z Dżumą A. Camus ;)

      Usuń
    3. Ten na tle kościoła to jak nietoperz wygląda.
      A zdjęcie po prawiej, to prędzej z Ptakami Hitchcocka ;D

      Usuń
  3. Fakt, jazda pociągiem to loteria, bywa czasem spokojnie i przespać można. Ale że to ustrojstwo to pantograf, to bym nigdy nie wiedziała! :)
    No i podróżne światełko do czytania genialne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. może te gołębie po prostu są tak towarzyskie, że bez ludzi źle się czują :)

      p.s. dodałam sobie Twój blog do blogowni, chociaż - buk mi świadkiem - ostatnio w tym upale nie nadążam nawet pisać, a co dopiero czytać, ale jakby co to już mi nie zginiesz :)!

      Usuń
    2. Żałuję, że najbliższy wyjazd mam samochodem i to ze mną za kierownicą - bo bym światełko sobie w praktyce wypróbowała ;D
      A co do upałów, u nas też gorąco. Wczoraj była burza, ale to nic nie zmieniło. Dalej parno, nadal duszno.

      Usuń

Twoja opinia jest dla mnie bardzo ważna. Dziękuję :)

Obserwatorzy