To już definitywny koniec cyklu Marchevkowo na folkowo. Ubiegły rok minął, jak z bicza strzelił. Dzisiaj poczynimy delikatne podsumowanie z przymrużeniem oka. Chociaż starałyśmy się, aby wpisy nie były nudne, dzisiaj totalnie kończymy z patosem. Uchylamy rąbka tajemnicy, wpuszczamy na warsztat, dzielimy się prywatnymi przemyśleniami. Zapraszamy!
– opisałyśmy 12 regionów...
– a co za tym idzie – 12 ludowych strojów:
– wpisy czytane były łącznie 6604 razy, a komentowane 294 (licząc z naszymi odpowiedziami). Najbardziej poczytnym był wpis o Ziemi Łowickiej, natomiast najmniejszą oglądalność zanotował wpis o krakowianach zachodnich;
– wykorzystałyśmy 39 pozycji książkowych, w tym do trzytomowego opracowania pani Elżbiety Piskorz-Brenekovej pt. „Polskie stroje ludowe” wracałyśmy przy tworzeniu każdego wpisu;
– każda z nas pracuje w różnych godzinach, do tego Sava studiuje, a Marchevka na cztery miesiące poszła śmigać z karabinem po poligonie. Często jedynie nocą była cisza i spokój, by móc na spokojnie działać i nie odrywać się od pracy nad tekstem. Szczególnie noc z 11 na 12 dnia każdego miesiąca była nieprzespana dla obu. Łącznie poświęciłyśmy n-dziesiąt nocek na tworzenie;
– Marchevka wypijała średnio cztery kawy na wpis, co daje 48 kaw sypanych z dwóch łyżeczek i bez cukru w dużym kubku, czyli niemal 16 litrów kofeiny!
– Sava natomiast jest miłośniczką herbat różnego rodzaju, a w trakcie prac nad projektem wypiła niemal całą wodę z Wisły. Ludzie dzwonili pod numer 994 – Pogotowie Wodociągowe – bo nie wiedzieli, co się dzieje. Jeżeli zastanawialiście się, dlaczego poziom Wisły tak gwałtownie spadł w tym roku, to już wiecie. Ale przynajmniej dzięki temu ukazały się rozmaite skarby, zatopione w rzece od lat, nie ma więc tego złego...
Wielokrotnie w czasie całego cyklu spotykałam się z pytaniami „po co to robię” i „czy mi się chce?” No, do pisania bloga chyba jeszcze nikt nikogo nie zmuszał :) Jestem samoukiem ciekawym świata.
W 2014 roku skończyłam kolejne w moim życiu studia i miałam ochotę na coś
jeszcze. Już wcześniej myślałam o etnologii, ale w okolicy nie było nic o tym
profilu, a dalekie dojazdy nie wchodziły w grę. Poza tym po kilku latach ciągle
zajętych weekendów szkoda mi było znowu rezygnować z wolnych sobót i niedziel, które można
wykorzystać w ciekawszy sposób. I tak się stało, że nawinął się temat marchevkowego folkloru i zorganizowałam sobie studia
we własnym zakresie :) Ponadto był to sprawdzian sumienności. Jeśli już się do
czegoś zobowiążę, robię wszystko, by słowa dotrzymać. Motywowała mnie Sava,
która odwaliła kawał dobrej roboty z grafikami, ale także motywowali mnie
Czytelnicy, którzy czekali na każdy 12. dzień miesiąca.
Cały cykl był potężnym
przedsięwzięciem, które w większości spoczęło na Savy i moich barkach. Tutaj
nie można było sobie pozwolić na spontaniczność, planować trzeba było ze sporym
wyprzedzeniem. Zebranie materiałów zabierało sporo czasu, a polski folklor jest obecnie zaniedbany i trudno o ciekawe, rzeczowe
publikacje. Większość książek to opasłe i ponure tomiszcza, które zdecydowanie nie zachęcają do lektury. Szkoda, bo przecież polski folklor jest zupełnie inny – ciekawy i bajecznie kolorowy! Do tego brak kompleksowych opracowań. Możemy znaleźć albo książki o strojach ludowych, albo o muzyce, albo o sztuce. Brakuje całościowego spojrzenia na temat, możliwości zapoznania się z kompletem informacji o danym regionie. Źródła internetowe są bardziej i mniej wiarygodne. Dołożyłam wszelkich starań, by było rzetelnie, jednak trema była przy każdej publikacji posta. A prawda też jest taka, że prawdziwego ducha regionu nie można poznać tylko studiując literaturę. Trzeba ruszyć w teren, zajrzeć tam, gdzie zwykły turysta nie zajrzy i rozmawiać z ludźmi. Rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać.
Literatura to nie wszystko, bo
starałam się, aby oprócz teorii i pięknych grafik autorstwa Savy, wpisy
zawierały także zdjęcia, które by pokazały, że to wszystko nadal się dzieje i
nadal trwa. Skutek był taki, że dużą część zeszłorocznych wyjazdów planowałam z uwzględnieniem
skansenów i muzeów, czyli na pozór – nudy. A tak naprawdę: się działo! W Wejherowie,
dokąd wyciągnęłam Tomika, zostaliśmy profesjonalnie oprowadzeni po muzeum przez
przemiłą panią kustosz, która specjalnie
dla nas w sobotę przyszła do pracy! Do Szamotuł wyciągnęłam tatę, który był
bardzo zadziwiony, kiedy po półgodzinnej
wizycie oznajmiłam „już mam, co potrzebuję, możemy jechać dalej”. Aha.
Wspomniałam, że my do tych Szamotuł z
Kołobrzegu jechaliśmy przez Warszawę?? :) W lubelskim skansenie natomiast zostaliśmy zamknięci z Kneziem,
Mżawką i Talką! To był odjazd. Okazało się, że przed zamknięciem muzeum nikt
nie sprawdził, czy na terenie ktoś się znajduje i zwyczajnie uniemożliwiono nam
opuszczenie placówki. Dopiero po interwencji Knezia pojawił się pracownik
ochrony z pękiem kluczy i zwrócił nam wolność ;) [Sava: szkoda jednak, że nie zostaliście w skansenie na całą noc, ale byłaby przygoda!]

Do tego ciągle z tyłu głowy
pojawiała się myśl: w którymś okresie roku mogę zniknąć na cztery miesiące i co
wtedy? Zawiesimy cykl? A kiedy go dokończymy? Czy mogę obciążyć Savę opieką nad
blogiem? Czy zdążę napisać wszystkie wpisy do przodu? A później wszystko się
tak szybko potoczyło, że nie było czasu na rozmyślanie, trzeba było działać.
Godziny spędzone przy komputerze, setki wymienionych wiadomości. No i decyzja,
że chociaż wcześniej ustalony był podział: Sava – grafika, Marchevka – tekst,
to w obliczu mojego powołania do wojska ten ład stanął na głowie i
priorytetem stało się nie – trzymanie się podziałów, a dokończenie projektu, bo zniknęłam na cztery
ostatnie wpisy. Ale wszystko się udało i za to dziękuję Savie – że mogłam zostawić blog pod jej opieką, że mogłam w całości poświęcić się szkoleniu i że jednak co zaczęłyśmy, to skończyłyśmy, ale to akurat było bardziej niż pewne. Obie jesteśmy bardzo ambitne i sumienne, więc nie było innej opcji. I jeszcze za cały ponad rok współpracy, kiedy bywało i śmieszno, i straszno. W większości śmieszno, ale problemy techniczne, na jakie czasami się natykałyśmy, doprowadzały mnie do szału, a czasami i... do łez ;)
Praca nad projektem była niewątpliwie ciekawym doświadczeniem i treningiem organizowania własnej pracy. To nie było „kopiuj – wklej”, tylko prawdziwa analiza, której niejednokrotnie tak często nie poddawałam materiałów w czasie prawdziwych studiów! Absolutnie, nigdy nie dopuściłam się plagiatu, w dodatku zawsze wszędzie wykazuję źródła, jednak tutaj chodziło o rzetelność przekazywanych informacji związaną z rosnącą odpowiedzialnością społeczną za popełniane czyny :) Poczułam misję, którą wypełnić chciałam jak najlepiej. Spędziłam trochę godzin w bibliotekach, zaglądałam we wszelkie zakamarki, które mogły mieć coś wspólnego z ludową tożsamością regionów. Szukałam ludzi mądrzejszych ode mnie, werbowałam do pracy innych blogerów, a nawet przypadkowych ludzi spotkanych w sieci, którzy mieli coś do powiedzenia i dali się wciągnąć do współpracy. A im więcej czytałam, im więcej się dowiadywałam, tym większe we mnie rosło sokratejskie przekonanie:
scio me nihil scire. Na dzisiaj jednak kończę aż tak systematyczną pracę. Owszem, na bieżący rok są plany i zamysły, jedna już nie tak wyśrubowane, jak cykl Marchevkowo na folkowo. Muszę odpocząć, czytelnicy pewnie też :)
A Ty, Savo? Co powiesz o naszym wspólnym dziele?

Powiedzieć mogę to, że było fantastycznie i że bardzo, bardzo, bardzo szybko zleciał mi ten rok! Taka comiesięczna odliczanka znakomicie wypełnia harmonogram i zmusza do świadomej organizacji. Doskonale pamiętam, jak to się wszystko zaczęło, a mianowicie w październiku 2014 r. dekorowałyśmy podsumowanie cyklu
Polska na 100%, Marchevka chciała się wystroić w łowicką spódniczkę (która, nawiasem mówiąc, była zrobiona z abażuru od lampy) i wyszła tak sympatycznie, że wskoczyła też na profil na fb. Odzew był natychmiastowy. Pomyślałam wtedy, że czemu by nie ubrać Marchevki w więcej strojów ludowych? A tak w ogóle, to czemu by się nie wgłębić w tę tematykę? Od słowa do słowa powstał zarys całego pomysłu, któremu Marchevka przyklasnęła, odpisując:
Wchodzę w to! I zaczęły się cuda wianki i tańce na kiju! W niecały miesiąc ustaliłyśmy wszystkie szczegóły, takie jak: nazwa cyklu, szablon, nagłówki, czcionka i tym podobne sprawy techniczne, a także wymodziłyśmy grudniowy post zapraszający na nowy cykl. Musicie pamiętać, że jedna działała w Kołobrzegu, a druga w Warszawie. Ale w dzisiejszych czasach odległość fizyczna to najmniejszy problem, liczą się chęci i umiejętność zapanowania nad przedmiotami i urządzeniami, które według porzekadła są martwe, a ich złośliwość dawała nam się czasami we znaki tak bardzo, że byłyśmy święcie przekonane o ich żywotności i celowym działaniu na przekór nam! Oj, dały nam w kość, dały!
Od samego początku ustaliłyśmy, że Marchevka zajmuje się tekstem, a Sava – grafiką. W praniu okazało się, że robiłyśmy po prostu to, co trzeba było, żeby na czas zamknąć daną część i to było najważniejsze, zwłaszcza, kiedy Marchevka wyjechała. Teoria teorią, a życie życiem. Wiadomo, że różne sprawy się mogą po drodze przydarzyć, poza tym rok to naprawdę spory odcinek czasu, w życiu każdego człowieka w ciągu dwunastu miesięcy wszystko może się wywrócić do góry nogami. Każda przez cały czas miała wyrzuty sumienia, że może mimo wszystko robi mniej niż ta druga, dlatego nasze rozmowy wyglądały przeważnie tak:
Sava: Jeśli mogę pomóc czegoś szukać, jakichś informacji, muzyki, zdjęć, to powiedz, proszę, chętnie pomogę, powiedz tylko, czego potrzebujesz. Nie chciałabym, żeby wyszło, że ja narysuję parę marchewek i luz, a Ty się musisz o resztę martwić...
Marchevka: Sava, błagam! To ja mam wyrzuty sumienia, że Ty się napracujesz z tymi grafikami, a ja wkleję kilka zdań i będę mieć z głowy...
I tak w koło Macieju przez okrągły rok :)

Na samym początku nie wiedziałam jeszcze, jak ma to wszystko wyglądać od strony graficznej, ale przyjęłam pewne założenia, żeby spiąć cały cykl w niejakie plastyczne ramy. Dla czytelnika, który rzuci okiem co miesiąc na strój ludowy, może nie było to aż tak istotne, ale w ogólnym zestawieniu taka spójność jest bardzo ważna. Stąd pewne powtarzalne elementy, jak np. buty, wstążki, korale, kwiaty, a przede wszystkim – postawa modeli i marchevkowa natka. Nad pozycją, jaką przyjęły postaci, też trzeba było się nakombinować, w końcu stanęło na układzie pod boczki, czyli „na Marynę”. Jako że strój ludowy zawsze występuje w wersji damskiej i męskiej, u boku Marchevki niemal od razu stanął Pan Marchevek. Jako ciekawostkę dodam, że przełamałyśmy stereotyp i w naszych postach strój damski prezentowany był jako pierwszy – zazwyczaj jest odwrotnie i to nie tylko w kwestii stroju. Czegoś mi jednak w Marchevku brakowało, dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że koniecznie musi mieć wąsy – jak na prawdziwego Polaka przystało! :) I odtąd strojenie Pana M. zaczynało się właśnie od dopasowania wąsów. Chciałam, żeby każdy z dwunastu modeli nosił inny rodzaj wąsów... miałam napisać
pod nosem, ale pp. Marchevkowie nie mają nosów ;) Jak to zwykle bywa w życiu, Marchevka też ma newralgiczny punkt – miejsce, w którym wyrasta natka. Ale wycinaka podklejona patyczkiem do szaszłyka jest dobrze usztywniona, sprawdzony patent! Strojenie Marchevki sprawiało mi ogromną frajdę i wiele się przy tym nauczyłam, jeśli chodzi o zagadnienia techniczne. Wierzcie, że czasami musiałyśmy się też nieźle nakombinować, żeby w ogóle znaleźć odpowiednie elementy, które nie mijałyby się z prawdą historyczną, a przy tym pasowały kompozycyjnie. Internet niby przepastny, jednak gdy przychodziło co do czego, to wcale nie był taki hojny.
Zajmowałam się też, szumnie brzmiącą, redakcją tekstu, chociaż uważam, że zbyt wiele do redagowania nie było. Bardzo lubię styl Marchevki: jasny, rzeczowy, szanujący język ojczysty (jak to na żołnierza przystało!), a przy tym pozwalający sobie czasem na jakiś mały psikus i humorystyczną wstawkę. Wtedy nawet najdłuższy post każdemu czytelnikowi ino się mignie :) Bardzo to cenię, ponieważ jestem lingwistą i amatorką języków jako takich, w szczególności języka polskiego. Ale, co tu ukrywać, zarówno stres, jak i presja czasu spowodowały, że nawet i dziś znajduję jakąś literówkę albo brak przecinka. Starałam się dokładać cegiełki do folkowych postów, dlatego też przesyłałam Marchevce książki, które udało mi się wyszperać. Cieszyłam się, że mogą się jeszcze do czegoś przydać i że będą dodatkową pamiątką po całej tej folkowej przygodzie. Książki są dla mnie bardzo ważne, uważam, że każdej z nich należy się uwaga i szacunek. Ostatnio wraz z Varsem
daliśmy nowe życie 111 książkom, uwalniając je w akcji bookcrossingowej w bibliotekach plenerowych. Jeśli będziecie w Warszawie, to zapraszamy na spacer po parkach w różnych częściach miasta, można przysiąść na ławeczce i poczytać.
Zarówno grafiki, jak i tekst szybko uświadomiły mi, że skandalicznie mało wiem o moim kraju. Wstyd się przyznać, ale z geografią zawsze byłam na bakier, miałam problem z ulokowaniem w głowie konkretnych miejsc. Nigdy nie opanowałam nazw, ani tym bardziej lokalizacji 49 województw, nawet z 16 mam problem. Mapki Marchevki i opisy poszczególnych regionów zdecydowanie pomogły mi ogarnąć temat przestrzennie, ale i rzeczowo. Już gdzieś w połowie cyklu odkryłam, że rozpoznaję stroje ludowe, które napotkałam przypadkiem w telewizji czy internecie. Bardzo mnie to ucieszyło, prawda jest bowiem taka, że ten cykl jest nie tylko dla czytelników, ale też dla mnie samej. Odkrywałam Polskę krok po kroku, miesiąc po miesiącu, region po regionie. O wielu rzeczach nie miałam bladego pojęcia. Cudze chwalicie, swego nie znacie. Ten cykl dał mi naprawdę bardzo wiele. Uświadomiłam sobie, jak kolorowym i zróżnicowanym krajem jest Polska. Poznałam masę nowych słów, nazw potraw regionalnych i elementów stroju.
Folkowy quiz jest podsumowaniem całego cyklu, ale też daje możliwość zrobienia szybkiej powtórki w każdym momencie, otworzyłyśmy go bowiem dla wszystkich chętnych. A przede wszystkim udowodnił mi, że projekt – nawet tak rozbudowany czasowo i logistycznie – można doprowadzić do końca, jeżeli współpracuje się z odpowiednimi osobami! Osobami, których się na oczy nie widziało, a którym się wierzy i ufa. Osobami rzeczowymi, odpowiedzialnymi, pracowitymi i prawdomównymi – tylko takie osoby bierzcie na swoich współpracowników!
Jakoś mi tak dziwnie i pusto bez folkowego cyklu... Cały rok upłynął pod znakiem ludowych strojów i przyznam, że gdy teraz robię jakąś grafikę bez ubrania, to mam ochotę powiedzieć Marchevce, żeby chociaż szlafrok narzuciła :D
Bardzo dziękuję Marchevce za cały rok (a nawet więcej) wytężonej pracy i za to, że zawsze mogłam na nią liczyć, a wszystko było dopięte na ostatni guzik. Bardzo dziękuję wszystkim Czytelnikom i uczestnikom konkursu. Dziękuję, że zechcieliście podzielić się w komentarzach swoimi opiniami i historiami, są one znakomitym dopełnieniem każdego wpisu! Jeżeli uprzyjemniłam Wam lekturę kolorowymi grafikami, to jest mi naprawdę miło.
Do zobaczenia na Marchevkowym szlaku i VarSavskich ścieżkach!