Pisząc wcześniejsze folkowe posty, chwilami nie wiedziałam, jak się zabrać do rysowania mapki. Nie przypuszczałam jednak, że dopadnie mnie aż taka niespodzianka, jak teraz. Lubelszczyzna bowiem, jak się zwyczajowo przyjęło mówić, to obszar dzisiejszego województwa lubelskiego. Myślałam – w końcu obejdzie się bez kombinacji i dorysowywania obszarów lub ich usuwania. Jakieś było moje zdziwienie, kiedy wertując literaturę, zorientowałam się, że owszem, dzisiaj "Lubelszczyzna" jest tożsama z województwem lubelskim, jednak pod względem etnograficznym już takie proste to nie jest. Okazuje się, że na obszarze zgodnym z aktualnym podziałem administracyjnym Polski można rozróżnić kilka strojów ludowych, czy też kilka ziem (chełmska czy ówczesne województwo bełskie). Pomyślałam sobie: tak nie może być i trzeba wykazać się rzetelnością. Skoro Zamość zostawiam bez komentarza, a skupiam się na Lublinie, to tak jakby pojechać do Paryża i powiedzieć, że się zwiedziło całą Francję. Okazuje się bowiem, że w swojej niedawnej wyprawie (i tej rok temu też), swoją uwagę skupiłam na folklorze ziemi lubelskiej i łukowskiej. Widać to na mapce: jasnym kolorem został zaznaczony obszar obecnego województwa lubelskiego, natomiast na czerwono – administracyjne granice tegoż województwa, utworzonego w 1474 roku przez Kazimierza IV Jagiellończyka. Podsumowując więc, można powiedzieć, że w tym wpisie zajmiemy się zachodnią częścią dzisiejszej Lubelszczyzny.
Miasto to Lublin, od czego się zowie?
Nie wiecie zjaśnić. Byliście prostacy.
Baba gruntowniej rzeczy biorąc powie:
Iż mu to imię nadali rybacy.
Bo rzekli szczupak, lub lin gdy się schwyci,
Jak nazwiem miasto: aż to lin w sieci.[1]
Odmiejscowa nazwa regionu świadczy o dominującej roli Lublina. Skąd się jednak wziął sam Lublin? Wincenty Kadłubek w swoich kronikach użył tej nazwy już w XII w. Etymologia jest jednak nie lada gratką dla historyków, ponieważ nie zachowały się żadne źródła historyczne zawierające wyjaśnienie owej zagadki. Na przestrzeni dziejów rodziły się różne pomysły i hipotezy, począwszy od fantastycznych opowieści o siostrze Juliusza Cezara, która poślubić miała Leszka III, przez domniemaną wizytę jakiegoś polskiego księcia, który na podstawie wyłowionych z Bystrzycy ryb miał nadać nazwę miastu (szczupak LUB LIN), aż po wierzenia w istnienie księcia Lublina, potomka Polacha, żyjącego tysiąc lat przed Chrystusem.
Podstawa językoznawcza nazwy Lublin posiada formę dzierżawczą, wyrażającą przynależność czegoś do kogoś, jak szereg nazw starszych polskich ośrodków. Nazwy te były tworzone od imion założycieli, czy też posiadaczy grodu, przez dodanie końcówki: -ów lub -in albo zmiękczenie spółgłoski. Stefan Warchoł przyjął, że nazwa Lublin może pochodzić od imienia męskiego Lubla, w jego skróconej, zdrobniałej postaci. Zdrobnienie dotyczyć miało dwuczłonowego imienia staropolskiego typu Lubomir, Lubosław czy Lubowid. Także w języku czeskim występuje imię Lubla. Istnieją miejscowości, w których widoczny jest pień lubl- np.: Lubla, Lubliniec, Lublinek, Lublinów. Imię Lubla w swojej staropolskiej, zdrobniałej postaci złączyło się z przyrostkiem dzierżawczym -in, dając nazwę Lublin. Zygmunt Sułowski wyraził przypuszczenie o łączeniu Lublina z imieniem Lubel (Lubelnia), w analogii do stosunku nazw Wróblin, Wróbel. Założycielem czy właścicielem Lublina w zamierzchłych czasach mógł być człowiek o imieniu Lubel czy Lubla.[2]
Chociaż Lubelszczyzna jest obszarem stosunkowo dużym, przez co można wyróżnić kilka odmian strojów ludowych tego regionu, największą sławę i rozpoznawalność zdobył strój krzczonowski. Na uwagę zasługuje fakt, że mimo występowania na dość niewielkim obszarze, obecnie uznawany jest za typowy strój lubelski. Strój krzczonowski był jedynym elementem odróżniającym ludność go noszącą od sąsiadów, wszystkie inne aspekty kultury były wspólne. No, może jeszcze poza jednym szczegółem ;) Mieszkańcy Krzczonowa nazywani byli... nurkami. Lubelscy arianie mieli bowiem swoją siedzibę w Krzczonowie, a ich chrzest polegał na bezpośrednim zanurzeniu się w wodzie. :)
Kobiecy strój składał się z nakrycia głowy, koszuli, gorsetu i kaftana z ogonkiem, a także spódnicy z zapaską oraz obuwia. Biżuteria była nieodłącznym atrybutem prawdziwej damy.
Tak jak w innych regionach, także na Lubelszczyźnie rodzaj noszonego nakrycia był zależny od stanu cywilnego. I tak panny albo nie przysłaniały włosów niczym lub wplatały w nie kwiaty oraz błyszczące spinki i inne ozdoby, także wstążki. W związku z tym Marcheva swoją natkę przystroiła kwiecistym wiankiem. Młode mężatki nosiły natomiast humełkę, czyli lipową obręcz owijaną szmatką. Ale nie szmatką do wycierania kurzu, tylko specjalnym pasem tkaniny ozdobionym pasami w kolorach czerwonym, białym i niebieskim oraz haftem i wąską koronką :)
Koszule, początkowo lniane, z biegiem czasu zastąpiono bawełnianymi. Miały duży wykładany kołnierzyk oraz szerokie rękawy wszywane w wąskie mankiety. Koszule ozdabiane były haftem umieszczanym na kołnierzyku i rękawach. W hafcie krzczonowskim dominowały kolory biały, czerwony, niebieski i żółty.
Gorsety pojawiły się dopiero w drugiej połowie XIX w. Szyte były z czarnego aksamitu lub weluru. Zdarzały się też w kolorze wiśni i fioletu. Ściśle opinały kobiecą kibić, a poniżej talii doszyte miały 15 języczków opadających na biodra. Były bogato zdobione wstążkami i tasiemkami z różnymi motywami. Ozdoby zawsze jednak były rozkładane symetrycznie w formie pasów o różnej szerokości.
Zainteresował mnie kaftan z ogonkiem, a właściwie... sam ogonek :) Zaczęłam się zagłębiać w temat i okazało się, że owy ogonek to nic innego jak nieco dłuższy i zaokrąglony tył.
Powszechne były spódnice z gładkich tkanin w stonowanych barwach, najczęściej w odcieniach koloru niebieskiego, czerwonego i zielonego. Na spódnicę natomiast naszywano wstążki i tasiemki w różnych barwach. Dół wykończony był podmurówką, czyli szerokim pasem z ciemnego aksamitu, mającym usztywnić i wzmocnić ten element stroju.
Obuwie kobiece stanowiły trzewiki sięgające połowy łydki na dość wysokim obcasie. Młode dziewczęta i kobiety sznurowały je czerwoną i zieloną tasiemką, natomiast starsze panie używały tasiemki w jednym kolorze.
Korale, co jest nowością, wykonane były z dętek. A dętki to nie dzisiejsze dętki, a szklane i puste w środku, bardzo lekkie, wielokolorowe, łatwo tłukące się koraliki.
Tradycyjny męski strój krzczonowski składał się z różnorakiego nakrycia głowy, obowiązkowej koszuli i kaftana, sukmany, spodni, pasa i obuwia. Najpopularniejszym nakryciem głowy, noszonym niezależnie od pory roku był słomiany kapelusz. Marchevek ma takowy, ozdobiony w sposób typowy dla kawalerów: czarną (lub granatową) wstążką lamowany brzeg ronda oraz opasana główka. Sztuczne kwiaty (a niekiedy pawie pióra) przypięte do kapelusza po lewej stronie wskazywały na stan cywilny noszącego go młodzieńca.
Zimą noszono magierki (ślachmyce), czyli czapki robione na drutach z białej wełny z wrabianymi wzorkami w kolorze czerwonym i niebieskim oraz czapki śpiczaste, czyli stożkowate czapki z ciemnego baraniego futra. Lniane białe koszule noszono wypuszczone na spodnie. Miały one proste rękawy wszywane w mankiety.
Kaftany sięgały pasa, a szyte były z czarnej satyny. Przody kaftana, kołnierzyk i mankiety, a także bardzo często dolna krawędź, zdobione były pasami weluru, a te ozdabiane były wstążkami i tasiemkami lub wyszywane stebnówką.
Odświętnie mężczyźni nosili sukmany, czyli długie okrycie wierzchnie z ciemnobrązowego sukna, dopasowane w talii ze stojącym kołnierzem. Posiadały 16 dużych mosiężnych haftek, jednak zapinano tylko jedną lub dwie w pasie.
Noszenie pasów welurowych stało się modne dopiero po I wojnie światowej. Miały one szerokość 9-12 cm i długość odpowiadającą obwodowi pasa (pamiętacie, że we wcześniej omawianych strojach pasy miały kilka metrów długości?). Zapinano je na haftki, a miejsce zapięcia było przysłonięte szlufką.
Spodnie były ciemne, najczęściej czarne. Na zewnętrznych szwach po bokach nogawek naszywano czerwony lub zielony sznurek. Spodnie wpuszczano w buty z cholewami.
Owe buty posiadały w okolicach kostki harmonijkę, a na obcasach miały przybite metalowe podkówki. Obuwie to pochodziło najczęściej z Tyszowców, a nabyć je można było na targach i jarmarkach.
Nowy Rok (1 I)
Sąsiedzi
składali sobie życzenia. Robili to również mali chłopcy chodząc po szczodrakach.
W okolicach Spiczyna chodzono po nowym chlebie i śpiewano „Nowe lato,
szczodre lato”. W Skierbieszowie praktykowano zwyczaj obrzucania się
ziarnem, mówiąc: „Siejem, wiejem,
posiewamy, z Nowym Rokiem pozdrawiamy”.
Św. Błażeja (3 II) Święcono wtedy błażejki – jabłka i małe świeczki owijane pasemkami lnu. Jabłka pomagały na ból gardła. Jedzono je lub przykładano pod szczękę.
Św. Agaty (5 II) Święcono wtedy chleb, wodę i sól. Ta ostatnia miała chronić przed pożarem i oczyszczać wodę w studni. Symbolizowała mądrość. Chleb, woda i sól św. Agaty chroniły ciężarne kobiety przed stratą dziecka.
Św. Błażeja (3 II) Święcono wtedy błażejki – jabłka i małe świeczki owijane pasemkami lnu. Jabłka pomagały na ból gardła. Jedzono je lub przykładano pod szczękę.
Św. Agaty (5 II) Święcono wtedy chleb, wodę i sól. Ta ostatnia miała chronić przed pożarem i oczyszczać wodę w studni. Symbolizowała mądrość. Chleb, woda i sól św. Agaty chroniły ciężarne kobiety przed stratą dziecka.
Popielec
W
okolicach Łosic i Białej młodzież przygotowywała bałwana z grochowin.
Woziła go na dwukołowym wózku po wsi, przebrana za Cyganów lub żebraków. Nosiła
ze sobą napełnione popiołem pończochy na kijach lub garnki z popiołem. Chodzili
po domach, zbierając podarki. Tych, którzy im coś podarowali, dotykali po
głowie kijem, tym, którzy im poskąpili, rozbijali dzban z popiołem w izbie.
Potem bałwana niszczono, a z darów przygotowywano ucztę. Tego dnia należało
wypić wódkę, aby wypłukać pozostałości zapustów. Zwyczaj ten zwał się popłuczynami.
Śródpoście, przebijanie postu
W połowie postu młodzi chłopcy płatali
figle, zwłaszcza tam, gdzie mieszkały dziewczęta. Wrzucali do izby garnek z
popiołem – hładyszkę, wpuszczali wróbla do domu, smarowali okna słoniną,
rozbierali wozy i wciągali je na dach. Do dziś na południowym Podlasiu maluje
się przystanki PKS-u lub umieszcza napis „Śródpoście”.
Błachowiszczenie
25 III (wg kalendarza juliańskiego 6 IV)
Na Podlasiu pieczono busłowe
łapy – ciasto w kształcie nóg bociana. Wkładano je w bocianie gniazda,
aby zapewnić szybkie nadejście wiosny i pomyślny przebieg prac gospodarskich.
Aby zaś zapewnić urodzaj na polu, obdarowywano gospodarza ciastem w kształcie
sierpa, brony lub pługu. Młode dziewczęta dostawały ciasto – ludzką nogę (by
dobrze chodziły) i łapę bociana (by prędko wyszły za mąż).
Niedziela
Wielkanocna, Wełyk Deń
Z tym dniem wiązało się wiele zwyczajów, np. skorupki
jajek rozrzucano po domu, pod pierwszy snop siana, po polu, zagonach kapusty,
na kurze grzędy, aby chronić się przed robactwem, myszami i na urodzaj.
Święcone surowe jajka dawano krowom, by były mleczne i toczono po grzbietach
bydła, by było zdrowe. Słoniną smarowano krowom chore wymiona, ludziom ręce i
nogi, by nie pokaleczyć się przy żniwach, chowano do skrzyni, by świnie dobrze
się chowały. Sól sypano do studni, by woda była czysta. Kości ze święconki
dawano psom przeciw wściekliźnie, zakopywano w ziemi przeciw kretom, chowano
pod krokiew jako środek przeciw piorunom. Okruchy święconki zostawiano
dla myszy. Po zjedzeniu miały im przestać rosnąć zęby. Aby ziemniaki
dobrze obrodziły, kawałek chowano na zagonie. Po zachodzie słońca nie jedzono
święconki, by nie zapaść na kurzą ślepotę. Nie zamiatano, by kury nie
rozgrzebywały grządek. Nie spano w dzień, by nie bolała głowa przez cały
rok. Nie pito wody, aby wciąż jej nie pragnąć.
Lany poniedziałek, dyngus,
śmigus, lejek
Jak głosi legenda, Żydzi oblali wodą Matkę Boską i do dziś wszyscy się oblewamy na
pamiątkę tego zdarzenia. W niektórych miejscach polewano
się jeszcze we wtorek, by lato nie było suche, a nawet w pierwszą niedzielę po Wielkanocy.
Zażynki (żniwa) rozpoczynano na głos
przepiórki, zawsze w sobotę, w dniu poświęconym Matce Bożej. Koszenie rozpoczynał gospodarz, czyniąc znak krzyża i mówiąc „Boże, dopomóż!”.
Pierwszy skoszony snop był przechowywany aż do Wigilii. Na zakończenie koszenia
zostawiano garść nieskoszonego zboża zwanego kozą. Przystrajano go polnymi
kwiatami i związywano u góry powrósłem. Starano się go oczyścić z chwastów,
zasiać ziarno, bo w tym miejscu w przyszłym roku miał być urodzaj. Po
przygotowaniu kozy następował zwyczaj jej oborywania. Żniwiarze ciągnęli
gospodarza za nogi kilka razy wokół kozy, dopóki im nie obiecał poczęstunku.
Andrzejki,
Jędrzejki (29 XI)
Dla panien był to wieczór wróżb, zbierały się i wspólnie piekły
placki nazywane andrzejkami, kukiełkami lub gomułkami. Każda przynosiła garść
mąki lub żyta, które mieliła w odwrotną stronę niż zwykle, czyli w lewo. Do
mąki dodawały wodę z wiadra przy studni przyniesioną ustami. Potem piekły
placki w piecu, podkładając drewnem skradzionym sąsiadom. Gotowe placki każda
znaczyła swoim imieniem, smarowała tłuszczem. Gdy wszystkie dziewczęta ułożyły
swe placki na wieku dzieży albo maglownicy, wpuszczały do izby psa. Której
placek zjadł najpierw, ta pierwsza miała wyjść za mąż. Której złapał i uciekał
z nim do drzwi, tej też szykowały się rychłe zaślubiny. Której nadgryzł, tę
porzuci kawaler, z której wyrobem schował się pod łóżko, ta umrze.
Wigilia
W
ten dzień poszczono, a po zachodzie słońca nie pracowano ciężko, a przede
wszystkim przygotowywano wieczerzę wigilijną i dekorowano wnętrze
chaty. Tradycyjną dekoracją był pająk.
Wykonywano go z bibuły, fasoli i słomy, zawieszano u sufitu. Dawniej wieczerzę wigilijną spożywano z jednej miski. Składała się z nieparzystej liczby potraw (wyjątkiem była liczba dwanaście) z pola, z lasu, z łąki i z wody. Wigilia była również dniem wróżb i przesądów. Rzucano również do sufitu kutię i groch, im więcej się przykleiło do pułapu, tym obficiej miało obrodzić w następnym roku. Na Podlasiu kilkakrotnie zamiatano chatę, aby pszenica była czysta. Podczas wieczerzy wigilijnej nie wolno było odkładać na stół łyżki, gdyż groziło to bólami krzyża.
Wykonywano go z bibuły, fasoli i słomy, zawieszano u sufitu. Dawniej wieczerzę wigilijną spożywano z jednej miski. Składała się z nieparzystej liczby potraw (wyjątkiem była liczba dwanaście) z pola, z lasu, z łąki i z wody. Wigilia była również dniem wróżb i przesądów. Rzucano również do sufitu kutię i groch, im więcej się przykleiło do pułapu, tym obficiej miało obrodzić w następnym roku. Na Podlasiu kilkakrotnie zamiatano chatę, aby pszenica była czysta. Podczas wieczerzy wigilijnej nie wolno było odkładać na stół łyżki, gdyż groziło to bólami krzyża.
Gody (Boże Narodzenie, 25 XII)
Dzień ten spędzono w gronie
rodzinnym, jedynie rano udawano się do kościoła. Nie spano w dzień, aby zboże
nie zalegało na polach, nie brano słomy do ust, aby nie bolały zęby.
Św.
Szczepana (26 XII)
Rano dziewczęta sprzątały izbę ze słomy. W niektórych
wsiach myto się w wodzie, do której dodawano srebrną albo złotą monetę, trochę
opłatka i nieco sianka ze stołu wigilijnego, aby zapewnić sobie bogactwo i
zdrowie na cały rok. Po domach chodzili połaźnicy, składający życzenia
domownikom.
Dialog bożonarodzeniowy (dijałóg, diałog) wywodził się
jeszcze ze średniowiecza. Miał charakter misteryjny. Praktykowano go głównie na
południowej Lubelszczyźnie, odgrywając sceny biblijne: Adam i Ewa w Edenie,
Zwiastowanie, adoracja Dzieciątka, pokłon Trzech Króli, ich spotkanie z Herodem,
rozkaz rzezi niewiniątek.
Szczodry wieczór (Polacy), Bogaty wieczór (Rusini)
(Sylwester, 31 XII)
Był to dzień wróżb. Co robiło się w szczodry wieczór,
to robiło się przez cały kolejny rok. Tak więc starano się weselić, wdziać nowe
ubranie, dobrze jeść, mieć coś pożyczonego od sąsiadów, samemu nie pożyczać. Panny
na wydaniu rankiem wychodziły przed dom i podrzucały widłami słomę.
Z której strony nadleciały ptaki, z tej miał nadejść przyszły mąż (kruki i
sowy zapowiadały wdowca). W niektórych wioskach otulano
drzewa słomą, aby obrodziły latem. Często przebierano się za Stary i Nowy Rok
oraz składano życzenia chodząc po domach. Przebrania były różne: od tabliczek z
napisami „Stary Rok” i „Nowy Rok” po sztuczne garby i brody oraz papierowe czapki.
Lubelską kuchnię regionalną charakteryzują silne akcenty kresowe i białoruskie. Słynie m. in. z różnego rodzaju pierogów. Legenda mówi, że pierogi na Lubelszczyznę sprowadził św. Jacek, który karmił nimi ubogich. Tradycyjne potrawy przygotowywane są z mąki, kaszy gryczanej i jaglanej. Mówiąc o lubelskich kulinariach nie można pominąć także różnorakich miodów oraz sękaczy i korowajów (lokalnych kołaczy). Z domu rodzinnego znam pierogi z ciasta drożdżowego z nadzieniem z kaszy gryczanej i gotowanych ziemniaków. Przysmak ten na Pomorze Zachodnie przywiozła moja babcia po kądzieli, pochodząca z Suśca Tomaszowskiego.
Cebularz |
Podczas niedawnej wizyty w Lublinie miałam okazję spróbować tradycyjnego cebularza, czyli pszennego placka pokrytego cebulą wymieszaną z makiem. Wyrób ten wywodzi się z kuchni żydowskiej. Od 2007 roku wpisany jest na Listę produktów tradycyjnych, a od 2014 roku chroni go unijne prawo jako produkt regionalny.
Gryczak – po lewej wersja słona, po prawej – słodka. |
Kolejnym lubelskim przysmakiem jest gryczak. Jest to produkt na wzór ciasta, chociaż nie do końca. Farsz jest niejednolity i można rozróżnić jego składniki, z których głównym jest oczywiście kasza gryczana. Występuje w wersji na słono i na słodko. Mnie do gustu przypadła wersja słona, ale nie ma co się dziwić – ze słodyczy najbardziej lubię śledzie ;) A Sava – boczek ;)
Kowalstwo na Lubelszczyźnie zdobyło największą popularność w XIX w. Kowale byli jedynymi dostawcami narzędzi gospodarskich. Oprócz tego zajmowali się także wyrobem różnorakich okuć, krat, a także zawiasów, które przybierały geometryczne, ciekawe kształty. Wykonywano też metalowe krzyże, a także przydrożne drewniane krzyże i kapliczki.
Najstarszym lubelskim ośrodkiem garncarskim był Międzyrzec Lubelski – od 1558 r. Zapotrzebowanie na wyroby garncarskie było bardzo duże nie tylko na wsi, ale także wśród mieszkańców miast – w dużej mierze wśród burżuazji. Miejscowi garncarze wyjeżdżali na szkolenia do Lwowa, a nawet pobierali nauki od rzemieślników przybyłych aż z Galilei! Garncarze zajmowali się nie tylko wyrobem naczyń i innych przedmiotów użytkowych, ale też zabawek oraz krzyży i kapliczek.
Lubelskie budownictwo opierało się na sosnowych balach. Chałupa założona była na planie prostokąta i składała się z trzech pomieszczeń: izby mieszkalnej, środkowej sieni i komory. Podłogę stanowiła gliniana polepa. Dachy kryto słomą.
Wyposażenie wnętrza zależało od zamożności właściciela. W izbie mieściła się kuchnia i piec chlebowy. Do stołu siadano tylko przy specjalnych okazjach i dużych uroczystościach. Także odświętne ubrania miały swoje miejsce w kolorowych skrzyniach. Odzienie codzienne wieszano na kołkach.
Plastyka obrzędowa ściśle powiązana jest z religią i ludowymi wierzeniami. Z okazji różnych świąt wykonywano tradycyjne rekwizyty mające wzmocnić świętowanie i umożliwić kultywowanie tradycji. Do takich przedmiotów należy m. in. gwiazda bożonarodzeniowa oraz drewniana szopka zawierająca figurki świętej Rodziny, Heroda, Śmierci oraz Żyda. Z Wielkanocą, jak łatwo się domyślić, powiązane są zaś zdobione jaja: pisanki i kraszanki. Powszechna na Lubelszczyźnie technika batikowa polegała na pisaniu wzorów roztopionym woskiem. Po I wojnie światowej pojawiła się technika wydraptwania wzorków na powierzchni malowanego jajka. Także świeckim zwyczajom towarzyszyły różnorakie atrybuty. Do najpopularniejszych należały dożynkowe wieńce wyplatane wspólnie przez całe społeczności z różnych gatunków zbóż.
Plastyka zdobnicza opierała się przede wszystkim na papierowych ozdobach wnętrz. Izby dekorowano pająkami, które już znacie z Łowicza. Lubelskie pająki kuliste różnią się jednak od tych łowickich, ponieważ ich podstawą są... ziemniaki, w które wbija się różnej długości słomki zakończone papierowymi kolorowymi kwiatkami. Pająki innego rodzaju składały się z kilku warstw plecionej w różne kształty słomy ozdobionej kolorowymi papierami. Powszechne były papierowe kwiaty wykonywane z kolorowej bibułki. Różnego rodzaju ozdoby choinkowe też wykonywano z kolorowych papierów i słomy.
Lubelszczyzna niewątpliwie jest najbogatszym, z dotychczas omawianych, regionów pod względem ilości i różnorodności tańców ludowych. Tańce różnią się od siebie tempem i ilością kroków, to nowość, bowiem dotychczasowe poznane tańce regionalne były raczej zbliżone do siebie pod względem dynamiki.
Pierwszym i najbardziej charakterystycznym tańcem lubelskim jest mach. Jest to taniec weselny, a wyjątkowym czyni go fakt, że dzieli się go na dwie części. Pierwsza jest spokojna, pozwala partnerom na okazanie czułości i wzajemnego szacunku. Druga część charakteryzuje się dużą dynamiką i różnorodnymi figurami wymagającymi od partnerów dużej sprawności.
Walczyk lubelski to taniec najspokojniejszy, opierający się na falowaniu oraz rozkołysaniu. Dużą rolę przywiązuje się w nim do kontaktu wzrokowego partnerów. W tym tańcu panna młoda wyraża smutek po pożegnaniu stanu panieńskiego.
Do tańców weselnych zalicza się też cygan, poprzedzający wniesienie panny młodej do domu męża. Para młoda prowadziła taniec, w którym dominował krok polski oraz cwał boczny. Tańczący poruszali się po kole, wykonując najróżniejsze figury i często przytupując.
Dość wesołym i łatwym tańcem była osa, która przez Oskara Kolberga uznana została za rodzaj krakowiaka, natomiast muzyk Zygmunt Todys uważał osę za kozaka.
Lubelska muzyka ludowa jest zróżnicowana pod względem rytmicznym oraz obfita melodycznie. Występują różne tempa oraz zmienia się dynamika. Przez wieloletni tylko słuchowy przekaz melodii, muzyka ulegała zmianom i dzisiaj poszczególne utwory mogą brzmieć zupełnie inaczej niż 100 lat temu.
W kapelach ludowych występowały skrzypce i bastela oraz różne fujarki i piszczałki. Pojawiał się także bębenek. Z biegiem lat kapele zasilać zaczęły klarnet, flet czy puzon. Było to konsekwencją m. in. służby wojskowej, w czasie której mężczyźni mieli okazję nauczyć się grać na instrumentach dętych.
Pieśni ludowe opisywały ludzkie potrzeby oraz uczucia, jednak ich słowa dotyczyły także życia i codzienności. Autorzy tekstów nie zapominali także o zwyczajach, a także pracy wiejskiej ludności.
Aktualnie notuje się odrodzenie muzyki ludowej dzięki folkowym kapelom. Do jednych z popularniejszych na Lubelszczyźnie należy Rokiczanka – to kilkunastoosobowy zespół z Rokitna, składający się z kapeli i wokalistów. Poniżej zamieszczam klip do pieśni Lipka, który został nakręcony m. in. w Muzeum Wsi Lubelskiej w Lublinie.
"Przewodniczący sądu diabelskiego na znak swojej bytności położył na stole rękę i wypalił na blacie jej ślad. Po zatwierdzeniu wyroku czarty szybko opuściły Trybunał."
Podanie o Sądzie Diabelskim jednym z głośniejszych epizodów z dziejów lubelskiego Trybunału Koronnego. W roku 1637 w Trybunale toczył się proces ubogiej wdowy z bogatym magnatem. Sędzia rozpatrujący tę sprawę wydał wyrok korzystny dla magnata, niesprawiedliwie krzywdzący wdowę. Rozżalona kobieta zawołała z wielkim uniesieniem, że gdyby ją diabli sądzili, a nie ludzie, to sprawiedliwszy wyrok by wydali. Tej samej nocy pisarz trybunalski usłyszał ruch pojazdów przed gmachem, a po chwili na schody weszli nieznajomi sędziowie w pąsowych szatach. Kazali sobie otworzyć salę rozpraw, po czym obsiedli stół prezydialny i wywołali sprawę wdowy. Jeden z nich stanął jako obrońca oskarżonej wdowy. Przestraszony pisarz zauważył, że spiczaste rysy i złe oczy sędziów mają w sobie coś diabelskiego, a ich krucze włosy maskują ukryte rogi. Istotnie byli to szatani, których Bóg zesłał na powtórne osądzenie sprawy.
Zaczęło się rozpatrywanie akt. Oskarżyciel opisywał przychylnie pretensje magnata. Popłynął wodospad fałszywych słów. Kiedy przebrzmiał ich kuszący dźwięk, sędziowie udali się na naradę. I oto pisarz struchlał, usłyszał bowiem wyrok na korzyść wdowy, a wtedy Chrystus Trybunalski zapłakał krwawymi łzami nad złością ludzką od szatańskiej gorszą i odwrócił głowę. Przewodniczący sądu diabelskiego, na znak swojej bytności, położył na stole rękę i wypalił na blacie jej ślad. Po zatwierdzeniu wyroku czarty szybko opuściły Trybunał.
Nazajutrz wiadomość o nocnej wizycie w Trybunale rozeszła się szybko po mieście, gromadząc na Rynku trwożne tłumy ciekawych. Niesprawiedliwi sędziowie, spiesząc na nową sprawę, na oczach urągającego im tłumu, połamali nogi na schodach trybunalskich. Widząc w tym dopust obrażonego Boga, zgromadzeni wezwali kapłanów i Cudowny Krucyfiks został procesjonalnie przeniesiony do kaplicy w Kolegiacie, gdzie odbyło się uroczyste nabożeństwo błagalne.
Gdy po upływie dwustu lat Kolegiatę św. Michała przeznaczono do rozbiórki, pamiętny Krucyfiks zawitał do Katedry i gości tam dotąd w zacisznej kaplicy Przenajświętszego Sakramentu, w otoczeniu mnóstwa wdzięcznych serc ludzkich z wszystkich czasów, przypominając wiernym dawny Cud w sali Trybunalskiego Sądu. Zabytkowy stół z wypalonym śladem diabelskiej ręki zachował się dotąd i bywa oglądany przez wycieczkowiczów w muzeum na Zamku Lubelskim.[3]
Sava jest niezastąpiona :) Wycinankę można pobrać TUTAJ.
- Lubelszczyzna jest historyczną częścią Małopolski, a Lublin jest największym po Krakowie małopolskim miastem.
- Lublin jest jednym z 3 miast w Polsce (obok Gdyni i Tych), w którym jako środki komunikacji miejskiej kursują trolejbusy.
- Od dwudziestu lat na lubelskim Starym Mieście lub Deptaku można spotkać Klikona, czyli krzykacza miejskiego:
Klikon to zawód średniowieczny. Jego rola polegała na obwieszczaniu ważnych uchwał rady miasta czy informowaniu o ważnych wydarzeniach grodu. Teraz te funkcje pełnią środki masowego przekazu. A klikon? Teoretycznie nie musiałaby istnieć. Praktycznie ciężko sobie wyobrazić ważne uroczystości w Lublinie bez miejskiego krzykacza.[4]
Lubelszczyzna ma do zaoferowania wiele. Jest także moim urlopowym celem i marzeniem od wielu, wielu lat. Bo chociaż dzisiaj opowiedziałam tylko o tej środkowo-zachodniej części, cały ten region jest ciekawy i warty poznania. Moje korzenie sięgają bajecznego Roztocza, Zamość też jest miastem o niewątpliwym uroku. Jak dotąd odwiedziłam tylko Lublin, chociaż jest postęp – w ciągu roku zajrzałam tam dwa razy. Były to co prawda krótkie wizyty, ale od czegoś trzeba zacząć ;) Dlatego dzisiaj odsyłam Was do wpisu zeszłorocznego, w którym zawarłam całą esencję mojego pobytu, a poniżej dodaję kilka słów o Muzeum Wsi Lubelskiej, które odwiedziłam przed Wielkanocą :)
Greckokatolicki zespół sakralny z cerkwią z Tarnoszyna |
Skansen skupia na swoim terenie obiekty z terenu byłego województwa lubelskiego. Znajdują się tu zagrody z różnych wsi, a także wiatrak oraz grekokatolicka cerkiew. Mam wrażenie, że gdyby nie translokacja zabytków, dzisiaj z wielu z nich nic by nie zostało. Chociaż skansenowi daleko jest do doskonałości i można znaleźć wiele niedociągnięć, a nawet zaniedbań – wychodzę z założenia, że lepiej niech będzie jak jest, niżby miało nie być nic. Myślę, że warto tam zajrzeć, tym bardziej że to jeden z nielicznych skansenów, które leżą na terenie miasta, a nie poza nim i można do niego dotrzeć komunikacją miejską.
Tekst
Marchevka i Sava przy wykorzystaniu następujących źródeł:
- Doradcasmaku.pl;
- L. Gnot, Lubelszczyzna. Dzieje, ludzie, krajobrazy.
- H. Gwarecki, J. Marszałek, T. Szczepanik, W. Wójcikowski, Lubelszczyzna. Przewodnik;
- Interklasa.pl;
- Koziolek.pl;
- J. Litko, L. Piłat, Tańce lubelskie;
- Lublin. Przewodnik, Praca zbiorowa;
- Lublin.eu;
- Magiczny-Lublin.pl - bezpośredni cytat [4];
- Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi;
- M. Nowak, J. Nowak, Regiony Polski. Lubelszczyzna;
- E. Piskorz-Brenekowa, Polskie stroje ludowe, t. I.;
- TeatrNN.pl;
- TNN.pl - bezpośredni cytat [1];
- Urząd Miasta Lublin - bezpośredni cytat [2] i [3];
- Wikipedia.org.
Materiały graficzne
Ubrania państwa Marchevków – Sava:
- wianek – sklep internetowy z folkowymi strojami po znacznych modyfikacjach;
- koszula – projekt autorski, haft lubelski;
- zapaska – sklep internetowy z folkowymi strojami;
- spódnica – sklep internetowy z folkowymi strojami;
- gorset – sklep internetowy z folkowymi strojami;
- trzewiki – sklep internetowy z folkowymi strojami;
- korale – projekt autorski.
Strój męski:
- kaftan – projekt własny, haft lubelski;
- kapelusz, buty, spodnie – sklep internetowy z folkowymi strojami;
- pas – haft lubelski;
- koszula – projekt autorski;
- kokarda – polalech.pl.
Wycinanka – Sava.
Zdjęcia – Marchevka.
Mapka konturowa – Marchevka.
Mapka konturowa – Marchevka.
Serdecznie dziękuję Kneziostwu za atrakcji lubelskich moc! :) :)
Pisz, wymaluj jakbym na zywo widział Starsza i Knezia /tylko kneź ździebko obszerniejszy/.
OdpowiedzUsuńPoczekaj, Piotrze, poczekaj na Kurpie :)
UsuńTam to dopiero będzie KNEŹ. :D
Dzięki za wpis! Bardzo udany!
OdpowiedzUsuńPiotrze, masz chyba więcej lubelskich korzeni w domu niż my - prawda? :D :D :D
Lubelszczyzna jest moim zdaniem bardzo specyficzna - inna niż pozostałe regiony. Ludzie tu bardziej nieufni i ostrożniejsi w osądach. Kolberg podobno pisał, że "chłop lubelski ponury, a nieużyty jest", co mogę potwierdzić, z tym zastrzeżeniem, że przy bliższym poznaniu zyskuje bardzo. Wiele lat czułem się tu obco i trudniej mi było się adoptować niż w Krakowie czy nawet na Śląsku. A gdy pierwszy raz posłuchałem sobie prawdziwej gwary, to mnie prawie w ziemię wbiło - prawie nic nie zrozumiałem. Potem się okazało, że to tylko trochę inne znaczenia, na ogół bardziej archaiczne niż gdzie indziej, ale przecież zupełnie oczywiste. :D
Warto dodać, że Lublin to w ogóle niezłe "zagłębie folkowe" - Orkiestra św. Mikołaja, Kapela Drewutnia, Rokiczanka, Caci Vorba, festiwal Inne Brzmienia, Jarmark Jagielloński, Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu i wreszcie Mikołajki Folkowe, gdzie występowała większość "folkowców" z Polski i nie tylko.
Spodziewałem się innego utworu Rokiczanki, którego to melodia jest sygnałem Radia Lublin (nota bene jednej z najlepszych rozgłośni w Kraju), czyli w W moim ogródecku. :)
Oczywiście zapomniałem o Lubelskiej Federacji Bardów - Kare konie :)
UsuńPiosenka "W moim ogródecku" była tłem do posta grudniowego, zapowiadającego cykl folkowy - sama ją zaproponowałam Marchevce :) Nie ma sensu się powtarzać, skoro można zaprezentować tyle ciekawych utworów, prawda? A wręcz - im więcej czytelnicy poznają, tym lepiej!
UsuńZaintrygował mnie bardzo cytat z Kolberga, znam jednego "chłopa z Lublina", muszę przyznać, że sporo w tym prawdy, a żeby go chociaż trochę "rozruszać", trzeba się nieźle napracować, ale za to oczytany i zawsze jest z nim o czym porozmawiać.
VarSavskie pozdrowienia!
Jestem fanem Rokiczanki - to jakiś fenomen! Ale skoro było, to rzeczywiście szkoda powtarzać - są inne.
UsuńCiekawe brzmienie prezentuje też kapela Drewutnia, wykonująca głównie muzykę pogranicza. Część muzyków tego zespołu ma problem techniczny - brak wzroku. Nieźle przycinają pomimo tego
Pozdrowienia z Lublina dla "chłopa z lublina"! :D :D :D
Oj mam ci ja, mam !.
UsuńDziś już w dużej mierze ześlązaczona i jam ci to uczynił, jam !.
Czuję tzw imperatyw aby odwiedzic Wasze strony i jak Bóg da .......
Pozdrawiam
Ja mam pamięć bardzo dobrą, ale krótką i wybierając piosenkę Rokiczanki, wybrałam Lipkę dlatego, że "W moim ogródecku" jest właśnie bardziej znana. Gdyby nie Sava, nawet bym nie zajarzyła, że my już tę "Twoją" wykorzystałyśmy.
UsuńO Drewutni też mi opowiadałeś, ale jak operuję aparatem, to nie prowadzę notatek i wyleciało ze łba.
Dobrze, że czuwacie :D :))))))))))))
Post godny podziwu z dużą ilością ciekawych informacji o Lubelszczyźnie. Chętnie bym spróbowała cebularza, a może będę miała okazję bo latem planujemy wyjazd w tamte strony. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNajlepszy cebularz można dostać w Wierzchowiskach, prosto z piekarni - niestety jest problem z dojazdem z powodu kompletnie niewydarzonej drogi ekspresowej. Ale jak ktoś uparty to da się. :D
UsuńWarto spróbować, bo to ciekawy smak. Szamałam, aż mi się uszy trzęsły :)
UsuńA jeśli chodzi o sam wpis, to nie podejrzewałam sobie o zdolność do dobrowolnej pracy tego typu :D :)
Witaj! Nigdy nie byłam na Lubelszczyźnie... mam nadzieję, kiedyś się wybiorę! Chciałabym zobaczyć te lubelskie chaty, które pokazujesz! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco!
Witam!!
UsuńMyślę, że warto zarezerwować czas i zwiedzić chociaż trochę, na ile jest możliwość, bo Lubelszczyzna jest dość specyficznym regionem, chociaż mimo dość wnikliwych studiów w tej materii, jeszcze nie umiem konkretnie określić, CZYM tak naprawdę się wyróżnia :)
Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny!
Z przyjemnością czytam Twoje wpisy.
OdpowiedzUsuńMarzeno, jak dawno Cię nie było! Miło mi Cię widzieć :)
UsuńW zeszłym roku, sporo jeździłam w tamte okolice i powiem Ci, że mnie Lubelszczyzna też zachwyca. W Lublinie jest świetna knajpa regionalna na ul. Grodzkiej - Św. Michał, to tam jadłam najlepszego cebularza! W Skansenie nie byłam, jakoś tak się nie złożyło, obejrzałam go tylko zza ogrodzenia!
OdpowiedzUsuńJakbyś się wybierała do skansenu, to koniecznie sprawdź dokładne godziny otwarcia, bo jak nie zdążysz wyjść przed zamknięciem, to zostaniesz uwięziona w muzeum ;)
UsuńWitaj Marchevko! Próbuję zamieścić komentarz na Twoim blogu.
OdpowiedzUsuńUdało się
OdpowiedzUsuńPrzeczytam artykuł, a następnie skomentuję go
Pozdrawiam serdecznie:)
Noooo, cieszę się, że jednak się udało. Chociaż nadal nie wiem, w czym był problem, mam nadzieję, że więcej nie będziesz miała trudności :)
UsuńBardzo fajny post, duzo informacji!
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńFajny blog, pisany z pasją :-) Brawo
OdpowiedzUsuńNie na się ukryć, że tworzenie wpisów to nie lada frajda :) Sama w czasie ich pisania dowiaduję się wielu nowych informacji :)
UsuńTak pięknie i rzeczowo pisać oswoim miejscu na ziemi potrafi tylko ten,kto ma wielkie serce i duszę. Dzięki, bo ja byłam tylko raz na Lubeszczyźnie. Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńStarałyśmy się z Savą, aby było jak najbardziej rzetelnie i patrząc po komentarzach, chyba nam się to udało! :)
UsuńMoi dziadkowie mieszkają w Lublinie, dlatego często tam bywam... :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny post :-)
Super!
Lubelszczyzna jest ciekawa i bardzo ubolewam, że mogłam na obecną chwilę przedstawić tylko jej fragment.
UsuńJak zwykle fajnie zebrane informacje. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń:)))
UsuńMałopolska, to bardzo bliska mojemu sercu część naszego kraju. Tam sięgają moje rodzinne korzenie. Rodzice pochodzili co prawda z okolic Nowego Sącza, a nie lubelszczyzny, ale południe Polski zawsze będzie mi bliskie. Tańcei stroje lubelskie znam z programu występów moich dzieci w zespole ludowym. Bardzo miłe dla ucha brzmienie kapeli, a taniec żywiołowy I dynamiczny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Marchevko:)
O Małopolsce, tej "właściwej" też na pewno będzie, ale kiedy... Cóż, zapraszam do dalszego śledzenia przygód Marchevy :) :) :)
UsuńPozdrawiam!
Znowu tyle ciekawych faktów się dowiedziałem, dzięki za tak wyczerpujący wpis.
OdpowiedzUsuńPolecam się :)
UsuńMarchevko -czyta się te wpisy z czerwonymi uszami - ten szczególnie - do lubelszczyzny czuję wielki sentyment - trochę tam studiowałem za młodu. Wtedy jednak człowiek nie miał głowy do poznawania lokalnych tradycji . :)
OdpowiedzUsuńWidać ogrom Twojej pracy - szacunek wielki! :)
Dudi, dobrze, że mam swoje zęby, bo sztuczna szczęka spadłaby na blat ;) Dzięki za słowa uznania! :)
UsuńPrzyznam, że sposób na myszy mnie powalił na kolana ;) a i obyczaje dotyczące placka, w który dziewczęta wkładały tyle trudu, aby go upiec, są dla mnie zupełną nowością :) Czego to człowiek się nie dowie, wchodząc na ten blog :)
OdpowiedzUsuńA powiem Ci w tajemnicy, że piesek ze zdjęcia też podwędza placki :D
UsuńNaprawdę imponujący wpis, tyle informacji, historii, tyle ciekawostek... Tak często bywam w województwie Lubelskim, głównie w Kazimierzu i w Lublinie, a tak mało wiem o tym regionie. Aż wstyd... ale teraz dzięki Tobie to się zmieniło! Najbardziej urzekła mnie chyba część o kulinariach... spróbowałabym wszystkiego po trochu! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Cieszę się, że mogę krzewić wśród Czytelników wiedzę o polskim folklorze :D :) Jednak podkreślić muszę już kolejny raz, że sama się przy okazji tych wszystkich wpisów bardzo dużo uczę :) bo jestem kompletnym amatorem i wiedzę czerpię głównie z książek, czasami wspomagając się przekazami znajomych z różnych stron Polski. :)
UsuńDziękuję za odwiedziny, pozdrawiam :)
nigdy tam jeszcze nie bylam, ale czytajac historie i charakterystyke tego regionu coraz bardziej mam ochote wybrac sie w tym kierunku.. :)
OdpowiedzUsuńTen wpis to sobie na raty rozkładam, do tańców doszłam :) Jeszcze tu wróce doczytać bo ciekawe bardzo. Nie chcę uronić... :)
OdpowiedzUsuńZapraszam, zapraszam :)
UsuńBardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuń