wtorek, 3 września 2019

Irlandia, czyli same nowości i inności

Od początku twierdzę - tu jest ani lepiej, ani gorzej, a po prostu inaczej. Jedne rzeczy są prostsze, inne trudniejsze. System podatkowy na pewno jest przyjemniejszy - w tym roku nie zapłacę ani centa podatku, a tygodniowa składka na ubezpieczenie społeczne to niecałe 10 euro, więc przy wypłacie nawet tego nie odczuwam, a składki się zbierają.

Dzisiaj zabiorę Was w szaloną podróż przez życie, gdzie trzeba nauczyć się tricków i patentów, by nie poparzyć się gorącą wodą, nie zginąć pod kołami samochodu jadącego "pod prąd" oraz, jeśli już przy prądzie jesteśmy o tym, że czasami można włożyć nożyczki do kontaktu. Załóżcie kaski, zapnijcie pasy - jedziemy.

Ruch drogowy
W Irlandii obowiązuje ruch lewostronny, więc na rondzie jedziemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, pierwszeństwo mamy przy skręcaniu w lewo, a strefy bezwzględnego zakazu postoju wyznaczają żółte kratki na jezdni, tzw. yellow box oraz żółte linie przy krawężnikach. Jak to stwierdził pewien znajomy: "jak jest jedna linia, to jeszcze czasem się wybronisz, ale jak stoisz na podwójnej, to kaplica".

Cytrynka, na której uczyłam się jeździć z kierownicą po prawej stronie
Ogólnie? To tylko strasznie wygląda na początku, kiedy przyzwyczajenie sprawia, że szaleje błędnik. Po kilku tygodniach styczności z ruchem lewostronnym zaczynasz głupieć, gdy oglądasz wiadomości z kontynentu i okazuje się, że to cała Europa jeździ na odwrót niż Ty. A filmik przedstawia pokonanie ronda przez Marchev... AUTOBUSEM ;-)



Jak już pisałam w TYM WPISIE, tablice informacyjne i adresowe oraz drogowskazy zawierają napisy w języku irlandzkim oraz angielskim, a na jezdni narysowane są strzałki dla pieszych ze wskazaniem, w którą stronę należy patrzeć, by nie wejść pod nadjeżdżający samochód.

Woda
Irlandzka kranówka zdecydowanie nie nadaje się do picia na surowo i jest to fakt nie tylko znany, ale i potwierdzony raportami z przeprowadzanych badań jakościowych. Z tego też względu w Irlandii nie płaci się rachunków za wodę. Kilka lat temu wprowadzenie opłat wywołało tak wielkie protesty i społeczny przeciw, że irlandzki rząd nie dość, że zdecydował się na wycofanie z pobierania pieniędzy za wodę, to dodatkowo oddał obywatelom pieniądze, które wpłacili tytułem rachunków za wodę. 
Dwa krany i korek na łańcuszku ;-)
Ciekawostką jest, że w tradycyjnych irlandzkich domach zlewy i wanny posiadają... dwa krany. Jeden z ciepłą, a drugi z zimną wodą. Przede wszystkim wynika to z tego, że w 95% mieszkań woda doprowadzana z sieci wodociągowej to woda zimna. Ciepłą otrzymuje się poprzez podgrzanie jej w bojlerze. Dwa źródła wody mogą powodować problemy z uzyskaniem jednakowego ciśnienia wody ciepłej i zimnej, co w konsekwencji może prowadzić do albo za gorącej albo za zimnej wody uzyskiwanej z pojedynczego kranu. Nie jest to jednak niemożliwe i u nas irlandzka technologia jest tylko w dużej łazience, a w kuchni i małej łazience są polskie krany, dające przyjemnie ciepłą wodę. Jak jednak korzystać z irlandzkiej myśli, skoro z jednej strony mamy wręcz lodowatą wodę, a z drugiej wrzątek? To proste - korzystając z korka i zatrzymując wodę w zlewie, co działa korzystnie na ekologię :) 

Prąd
Tu już cała historia. Gniazdka mają trzy otworki - dwa na emisję prądu, trzeci na uziemienie. Bez trzeciego bolca nie można wetknąć wtyczki, ponieważ on wchodząc w gniazdko zwalnia blokadę w pozostałych dwóch dziurkach. Teoretycznie więc nie można używać polskich wtyczek, a przynajmniej bez odpowiedniego konwertera. Miałam tego nie pisać, bo doskonale znam reakcję na zachowania powszechnie uznane za niewłaściwe, ale zaryzykuję, bo to tylko kolejny dowód na to, że "Polak potrafi" i nie używam tego na co dzień. Zdarzyło się kilka razy w pierwszych dniach życia tutaj, póki nie zaopatrzyłam się w odpowiednie przejściówki.
Irlandzka wtyczka i irlandzkie gniazdko z wyłącznikami
Mianowicie - blokadę da się zwolnić wkładając coś do tego uziemiającego otworu. Dziwnym zbiegiem okoliczności, doskonale do tego celu nadaje się pilniczek do paznokci lub czubek ostrza nożyczek. Wkładasz te nożyczki do kontaktu, wpinasz polską wtyczkę i wyjmujesz nożyczki (pod żadnym pozorem nie zostawiaj ich w gniazdku!). Cały motyw tej operacji polega na tym, że każdy kontakt posiada dodatkowy włącznik zabezpieczający i kiedy się gniazda nie używa, wyłącza się pstryczek i nie ma w nim (w gnieździe) prądu. Tadammmmmm ;-) 

Polska wtyczka z konwerterem
Jeśli już jesteśmy przy łazience, wodzie i prądzie, to po pierwsze - w irlandzkich łazienkach nie ma gniazdek elektrycznych. Po drugie - rury wodociągowe są tutaj tak płytko wkopane, że zmieniający się klimat powoduje zamarzanie w nich wody zimową porą. Jedynym sposobem na zapobiegnięcie katastrofie jest zostawienie podczas mrozów lekko odkręconego kranu na noc (bo w dzień ciągle się go jednak używa). Jak to dobrze, że woda w Irlandii jest bezpłatna...

"Wtyczka" żarówki
Wracając jeszcze na moment do prądu - żarówki także posiadają inne mocowanie, niż w Polsce. Najpopularniejsze są żarówki bez gwinta, za to z dwoma bolczykami po bokach, które wsuwa się w oprawę i przekręca z wyczuciem do wyczuwalnego kliknięcia.

Język
Jak już wiemy z historycznego i wyżej wspominanego wpisu, w irlandzkiej konstytucji figurują dwa języki urzędowe, z czego irlandzki jest pierwszy przed angielskim. W teorii nie przeszkadza to w niczym - po angielsku można się porozumieć w każdym urzędzie (natomiast jeśli ktoś potrzebuje skomunikować się w języku irlandzkim czasami musi zgłosić to wcześniej, by urzędnik z taką umiejętnością na pewno był dostępny dla petenta). Okazuje się jednak, że irlandzka wersja angielskiego odbiega jednak od wersji nauczanej w szkole i na kursach. Niezbędne jest osłuchanie się i zrozumienie pewnych reguł, takich jak na przykład angielskie that jest wymawiane jako dasz. Lub biały kolor white w Irlandii brzmi łajsz. Cięcie, czyli cut, wymawiane jako cat to coszBus to nie bas a bos, a ciężarowka truck to nie trak a trok. Poza tym osoba biegle posługująca się językiem angielskim skraca i korzysta z niemych głosek oraz slangu, co dla nowicjusza bywa trudne. Na szczęście moja praca wymusza ciągły kontakt z innymi osobami i każdy dzień przynosi nowe umiejętności i już wiem, że gdy słyszę "dżju ..." to znaczy "do you..." czyli "czy ty...".

Anglosaski system miar
Irlandczycy na co dzień posługują się anglosaskim systemem miar. Nie potrafią posługiwać się metrami i centymetrami. Dla nich wiodącymi jednostkami są cale, stopy i jardy. Musiałam się tego nauczyć w mojej pracy z pomiarami, ale okazuje się to niezbyt skomplikowane. Jedna stopa to 12 cali lub 30 centymetrów. Jeden jard to 3 stopy, czyli około 90 cm, jednak my w uproszczeniu przeliczamy 1 jard - 1 metr. Jeśli zaś chodzi o konwersję cale-metry, z pomocą przychodzi mi taśma miernicza, która z jednej strony posiada skalę z calami, a z drugiej centymetry/metry. Pamiętam jeszcze, że 90 cali to 229 cm, a 5 stóp to 1,5 m. 
Całe szczęście, że w drogownictwie już obowiązują odległości i ograniczenia w kilometrach i kilometrach na godzinę. Skala z milami obecna jest już tylko w niektórych samochodach jako skala pomocnicza - oprócz, a nie zamiast prędkościomierza kilometrowego.

Ludzie
Ludzie są różni, ale na pewno spokojniejsi. Przez pierwszy miesiąc pracy otrzymałam tak wiele wsparcia i wyrozumiałości od klientów, że aż serce rosło. Kiedy czegoś nie wiedziałam i przepraszając, tłumaczyłam, że muszę zapytać menadżera, bo jestem nowa w pracy, twarz nawet najbardziej poirytowanego klienta się rozluźniała i otrzymywałam wyrazy wsparcia i zrozumienia. W zasadzie bardzo niesympatyczne sytuacje z minionego miesiąca mogę policzyć na palcach jednej ręki i jeszcze zostaną nowe. Jednak najbardziej w pamięci zostają te pozytywne, kiedy klienci dziękują za pomoc, radę i poświęcony czas.
Poza tym panuje tutaj wszelka różnorodność i tolerancja, a przy tym poszanowanie do prywatności i inności. Nikt nie wytka nosa w nieswoje sprawy, nie wypytuje o prywatne życie. W irlandzkim społeczeństwie jest miejsce dla każdego i nawet jeżeli coś się komuś nie podoba, nie demonstruje nienawiści wszem i wobec, bo wie, że spotka się z potępieniem i ostracyzmem. Widać to nawet w internecie - na irlandzkich forach dyskusyjnych nie ma wszechobecnego hejtu. Czasami zdarzy się jakiś niewyważony komentarz, jednak w większości jego autor spotyka się ze zdecydowanym sprzeciwem innych internautów. 
Przeżyłam także szok, kiedy odwiedziłam Dublin dwa dni po Pride Parade. Budynki instytucji państwowych oraz prywatnych, ulice, transport publiczny, a nawet radiowozy Gardy były ustrojone w kolorach tęczy. W moim mieście parada była dwa tygodnie później - cały pochód, idący głównymi ulicami miasta pilotowało tylko dwóch policjantów, którzy blokowali skrzyżowania, które miała przekroczyć kolorowa masa. Zero agresji, zero protestów. Parada przeszła i poszła. Ludzie się rozeszli, niektórzy do domów, inni na imprezy organizowane tego dnia w mieście.

Dublińska Garda w kolorach ;-)
Obserwatorzy Pride Parade w Limerick
Dublin Bus w szacie Pride Parade, Dublin
Czas
Nie wiem, czy wiecie, ale Irlandia znajduje się w innej strefie czasowej niż Polska. Jesteśmy godzinę za Wami, więc czasami chcę zadzwonić do kogoś, bo przecież dopiero 21, ale po chwili nachodzi olśnienie - no nie, w Polsce już po 22, to zadzwonię jutro. A to "jutro" przychodzi czasami dopiero za kilka dni.
Pory roku także rozpoczynają się tutaj w innym czasie, ponieważ Irlandia bazuje na kalendarzu celtyckim i tak wiosnę mamy tu już 1 lutego. To dzień św. Brygidy z Kildare, która jest patronką Irlandii. Lato zaczyna się 1 maja świętem Lá Bealtaine - świętem kwitnących kwiatów i drzew owocowych. 1 sierpnia to początek irlandzkiej jesieni i święta plonów - Lughnasadh, które jest pamiątką czci celtyckiej bogini ziemi - Tailtiu. Analogicznie więc, zima rozpoczyna się w listopadzie, a w czasach celtyckich był to też początek nowego roku. Najważniejszym świętem tego okresu było Samhain, czyli pożegnanie lata obchodzone ostatniego października.

Pieniądze
Jest to dla mnie ciekawostka, ponieważ euro, jako europejska waluta, jest wybijana w krajowych mennicach. Awersy są jednakowe, jednak poszczególne kraje wyróżniają rewersy monet. Mając zatem garść drobnych w kieszeni dość szybko można zweryfikować z jakiego kraju pochodzi dany pieniążek. Banknoty zaś wyglądają tak samo dla wszystkich krajów, a ich rozmiar wzrasta wraz z nominałem. Awersy zdobione są przez grafiki bram i okien z poszczególnych okresów architektonicznych, natomiast rewersy zawierają zobrazowane mosty z tych samych epok. Z ciekawostek  - banknoty rozpoczynają się już od nominału 5 euro, a monety od 5 eurocentów.
Od góry - 2 euro i irlandzka harfa, 1 euro i litewska Pogoń,
50 centów i berlińska Brama Brandenburska, 10 centów i Miguel de Cervantes. 
Zapewne o czymś zapomniałam, a w zasadzie już wiem, że nie napisałam o jednej rzeczy, ale dzięki temu będę miała więcej miejsca na rozpisanie się w nowym wpisie. No i motywację, żeby pisać tu częściej, bo widzę, że to dobry ruch i nadal wielu z Was także tu zagląda. Pozdrawiam :) 


poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Osiem tygodni na Wyspie, czyli ogarnęłam formalności

Osiem tygodni temu samolot linii Ryanair, lot numer FR8781 z Gdańsk do Cork wylądował w Irlandii. Był to pierwszy krok ku nowemu. Nowemu życiu, doświadczeniom, pracy, domu. W czasie podchodzenia do lądowania patrzyłam na irlandzką zieleń, a w głowie kołatało się "witaj w domu, Marchevko". Moje podejście wynikało z tego, że z przyczyn bardzo osobistych zdecydowałam się zostawić wszystko, co osiągnęłam w kraju, wszystko co lubiłam i kochałam. Po to, by... móc spokojnie spać. Bo jak wiadomo - zdrowy sen to jedna z podstaw zdrowego organizmu ;-) Nie przyjechałam tu, by popracować rok-dwa, zarobić albo dorobić się i wrócić. Skoczyłam na głęboką wodę, zwalniając się z pracy, rozwiązując umowę wynajmu mieszkania, doprowadzając wszystkie sprawy, w tym zdrowotne, do porządku. Ostatnie kilka miesięcy w Polsce poświęciłam tylko i wyłącznie dla siebie. I na dobre to wyszło, bo z pustą głową mogłam rozpocząć nowy etap.

Irlandia to taki kraj, który w porównaniu z Polską jest inny. Ani lepszy, ani gorszy - po prostu inny. Żeby normalnie funkcjonować, trzeba to przyjąć - tak jest i już. Bez filozofii i prób zmiany na to, co znane. Uzbroić się w cierpliwość przy załatwianiu urzędowych spraw. nauczyć się, że nie wszystko jest od ręki i czasami jest dość skomplikowane, gdy zaczynasz tu życie, ale w końcu osiąga się efekt. Nawet w Unii Europejskiej prawo krajowe ma priorytet nad tym wspólnotowym, więc wbrew pozorom praktycznie nic nie jest ujednolicone na tyle, by bezkolizyjnie przeskoczyć między Polską a Irlandią (a jak już wiem z rozmów z koleżankami-emigrantkami, nigdzie nie jest prosto i szybko). 

Załatwienie formalności związanych z pobytem w Irlandii okazało się bardziej skomplikowane, niż się na początku wydawało. Przed laty, kiedy Irlandia otworzyła granice dla Polaków, system socjalny funkcjonował zupełnie inaczej, niż dziś. Procedury były uproszczone, a do zarejestrowania się na terenie kraju i uzyskania numeru PPS (polski NIP/PESEL) wystarczyło tylko potwierdzenie adresu i ważny paszport. Obecnie wymagany jest dodatkowo list od pracodawcy o zatrudnieniu, bądź podpisany kontrakt na pracę. W teorii nie jest to trudne, a w praktyce w moim przypadku okazało się ogromną przeszkodą, bo... aby pracować jako kierowca w Irlandii w firmie, w której bardzo pracować chciałam, musiałam przedstawić irlandzkie prawo jazdy. Żeby wymienić polskie na irlandzkie, potrzebowałam numeru PPS. Koło się zamknęło, a co dalej, będzie za chwilę.

Wrócę do potwierdzenia adresu. W Irlandii nie istnienie coś takiego jak meldunek. Tutaj adres zamieszkania potwierdza się poprzez przedstawienie urzędowego pisma, które otrzymam pocztą. Skąd jednak wziąć taki list, kiedy dopiero stawiasz pierwsze kroki na Wyspie?

W Social Welfare, urzędzie odpowiedzialnym za przydzielanie numeru PPS, przedstawiłam więc list od pracodawcy, w którym zawarta była informacja o dacie rozpoczęcia pracy oraz konieczności posiadania tego numeru do skompletowania wymaganych dokumentów w teczce pracownika; aktualny paszport oraz potwierdzenie adresu, którym był odręcznie napisany przez M. list potwierdzający, że mnie zna od X lat i że od dnia YY mieszkam pod tym adresem oraz z korespondencją z banku zawierającą adres i nazwisko M.
W recepcji urzędu dostałam potwierdzenie zarezerwowanej wizyty na za dwa dni. Kiedy stawiłam się w umówionym miejscu i czasie, pan urzędnik był bardzo przyjazny. Przyjął wszystkie przygotowane dokumenty, przedstawił do wypełnienia formularz, po czym wyjął kartkę z różnymi pytaniami, na które wybrane dowolne dwa miałam odpowiedzieć. Mimo przyjaznej atmosfery byłam dość przejęta i nie zapytałam, jaki cel jest tych pytań, na które odpowiedzi notował w komputerze. Pytań było chyba około 20-tu. Zapamiętałam cztery pierwsze:

  1. Jak ma na imię Twoje najstarsze dziecko?
  2. Jaki jest Twój ulubiony sport?
  3. Jak brzmi imię Twojego średniego dziecka? 
  4. Jakie jest nazwisko rodowe babci ze strony mamy? 

Odpowiedziałam na pytania 2 i 4, ponieważ, jak wiadomo, Marchev dzieci nie posiada, a koty się nie liczą. Po wypełnieniu formalności roleta zamykająca boks została opuszczona, a mi zostało zrobione zdjęcie kamerą umieszczoną w szybie okienka (tak jak w Polsce są dziurki do mówienia, tak tutaj była kamerka), a zdjęcie zostanie użyte do wyrobienia Public Service Card, czyli karty usług publicznych, która w Irlandii pełni funkcję m. in. potwierdzenia tożsamości i adresu. Jest to usługa bezpłatna i od pewnego czasu wydawana obligatoryjnie osobom, które ubiegają się o uzyskanie numeru PPS. W ciągu 1-2 tygodni numer PPS oraz karta PSC dotrze do mnie pocztą.

A do czego konieczny jest numer PPS? Na ten moment po to, abym mogła w Revenue, czyli w irlandzkim urzędzie skarbowym zarejestrować się jako pracownik i ustalić progi oraz ulgi podatkowe. Po zmianie przepisów pierwszą pracę w Irlandii należy zarejestrować samodzielnie przez internet korzystając z serwisu internetowego Revenue, bądź za pośrednictwem platformy MyGovid.ie, która jest odpowiednikiem polskiego Profilu Zaufanego. Brzmi to trochę strasznie, ale zasady są dość proste. Określone są progi podatkowe (20% i 40%) oraz przysługujące ulgi, a wszystko w zależności od poziomu zarobków oraz sytuacji życiowej (singiel/małżeństwo). Jeśli nie zarejestruję się w Revenue, automatycznie zostanie potrącony mi podatek w wysokości 40%, plus pozostałe składki, w efekcie czego dostanę niecałe 50% wypracowanych pieniędzy. I tak też będzie za tydzień, kiedy dostanę moją pierwszą tygodniówkę. Nie ma jednak tego złego, ponieważ ściągnięty podatek zostanie mi zwrócony albo wraz pierwszą wypłatą po uregulowaniu podatkowych formalności, albo po zakończeniu i rozliczeniu bieżącego roku.

Jeśli zaś o wypłaty chodzi - do tego potrzebne jest konto w banku i tutaj były największe problemy, ponieważ aby założyć konto potrzebuję potwierdzenia adresu oraz paszportu. Niby nic, bo przecież potwierdzenie mam! A jednak banki nie uznają listów pisanych przez przyjaciół/partnerów/współlokatorów/landlordów (właścicieli wynajmowanych mieszkań) ani nawet korespondencji z Social Welfare! Bank honoruje rachunki za energię elektryczną/gaz (no ale skąd?!) lub... certyfikat podatkowy z Revenue. Koło zamknięte, bo przecież muszę to konto kiedyś założyć, a biorąc pod uwagę 1-2 tygodnie oczekiwania na numer PPS, a potem kolejne 1-2 tygodnie na tax cert, to mija miesiąc albo dłużej, a moje wypłaty są tygodniowe...
Okazuje się, że istnieje paradoksalny wyłom w zasadach, ponieważ mając list z potwierdzeniem adresu, list od pracodawcy o konieczności założenia konta w banku i wszystko inne, czego dusza zapragnie, w placówce nie masz szans na założenie konta bankowego. Można to jednak zrobić on-line, a wszystko, czego wtedy potrzebujesz, to telefon z kamerą przód/tył, dobry internet i swój paszport.
Co prawda wiele też zależy od konsultanta pracującego w infolinii, bo pierwsze dwa podejścia były nieudane. Konsultanci twierdzili, że jest zbyt głośno i oni nie mogą się ze mną porozumieć (a w domu byłam tylko ja i M., wszystko wyłączone). Za trzecim razem trafił się jednak pan, który również twierdził, że chyba mam za głośny mikrofon, ale rozwiązał to na swój sposób i krok po kroku przeprowadził mnie przez procedurę potwierdzenia tożsamości. Po kilku dniach otrzymałam pocztą kod weryfikacyjny, który miał potwierdzić mój adres zamieszkania, a po wprowadzeniu go do aplikacji bankowej, mogę cieszyć się swoim nowym kontem bankowym oraz okrągłym jego stanem w wysokości 0,00 euro :D A pierwszą wypłatę otrzymam czekiem, bo Payroll (księgowość) w czasie naliczania wypłat nie miał jeszcze mojego numeru.

To już za mną i powyższe to już tylko kwestia kilku dni, póki nie dostanę pocztą wszystkich niezbędnych dokumentów. Przede mną jeszcze zmiana prawojazda, która ze względu na kwalifikacje zawodowe odbędzie się w dwóch etapach i w dwóch urzędach. Z powodu członkostwa w Unii Europejskiej posiadane uprawnienia zostaną mi uwzględnione, ale po wymianie będę podległa już irlandzkim przepisom, w tym w zakresie punktów karnych oraz sposobu i okresu odnawiania kwalifikacji zawodowych. Najpierw muszę skserować moje polskie prawo jazdy. Następnie udać się do GP (General Practitioner - lekarz rodzinny), który wypełni mi formularz poświadczający stan zdrowia pozwalający na wykonywanie pracy jako kierowca zawodowy (dotyczy jedynie kierowców posiadających kategorie C, D i wyższe). Z tym formularzem oraz wypełnioną aplikacją udam się do NDLS (National Driver Licence Service - odpowiednik wydziału komunikacji). Tam już na miejscu zostanie mi zrobione zdjęcie i zostanie oczekiwanie na prawo jazdy, około 6 tygodni. Koszt operacji 35 euro lekarz + 55 euro prawo jazdy.
Po otrzymaniu irlandzkiego prawojazda, muszę je skserować i wraz z kserokopią polskiego, zdjęciem i wypełnionym wnioskiem, muszę wszystko wysłać do RSA (Road Safety Authority - urząd ds. bezpieczeństwa drogowego). Tam na podstawie posiadanych kwalifikacji zawodowych zawartych w polskim prawojaździe wystawią mi kartę CPC przypisaną do irlandzkiego prawojazda. I wtedy już będę pełnoprawnym irlandzkim kierowcą, któremu nawet w życiu prywatnym będzie dużo prościej - ubezpieczenia OC prywatnych pojazdów dla kierowców z zagranicznym prawojazdem są nawet do 40% wyższe niż dla posiadaczy irlandzkich licencji.

Chociaż miałam także okazję, by podjąć pracę jako kierowca, przeanalizowałam wszelkie za i przeciw. ZA było bieżące, chociaż oczywiście perspektywiczne - praca w zawodzie i zdobywanie doświadczenia w ruchu lewostronnym. PRZECIW było to, że gdybym teraz zaczęła jeździć, nie mogłabym wymienić prawojazda, a co za tym idzie, możliwość podjęcia pracy w firmie marzeń oraz ulga w ubezpieczeniu OC na prywatny pojazd opóźniłaby się w czasie. Zdecydowałam więc, że chwilowo skorzystam z innych możliwości zawodowych, a więc kreuję ludziom widok na świat, bawię się w matematycznego skrzata, przeliczając stopy, cale i jardy na centymetry i metry oraz szlifuję język angielski, który w irlandzkim narzeczu nie jest tak oczywisty jak ten, którego uczą w szkolnej ławie. Dopinam wszystkie formalności, zarabiam jakieś euraski, poznaję nowe życie i jestem szczęśliwa. Ale o tym będzie już w następnym odcinku. :) 

sobota, 15 czerwca 2019

Pyrzyce, czyli śladem murów miejskich

Niewielkie, liczące niecałe 13 tysięcy mieszkańców Pyrzyce, położone są 45 km od Szczecina. Jak wiele miast Pomorza Zachodniego, także Pyrzyce należały do Księstwa Pomorskiego, dzięki czemu wnikliwym Czytelnikom historia tego obszaru jest już nieco znajoma. Miasto przechodziło we władanie, jak reszta ziem, między Piastami i książętami pomorskimi. Za czasów i z nakazu Bolesława Krzywoustego zostało schrystianizowane w XII wieku, a wiek później z nadania księcia Barnima I otrzymały prawa miejskie. W tym samym czasie Pyrzyce rozpoczęły fortyfikację miasta, a dużą część umocnień podziwiamy nawet dziś.
Witacz, Pyrzyce, ©Marchevka.
Co mnie zaskoczyło, to bardzo nieskomplikowana mapka ogólnodostępna w internecie, gdzie schematycznie rozrysowano przebieg murów miejskich i mieszczące się w ich linii bramy i baszty. Postanowiłam więc obadać to naocznie, bo ze względu na wielki upał wyszło nad wyraz dobrze. Z wrażenia jednak w pewnych miejscach nie robiłam zdjęć, macie więc motywację, by braki w lekturze uzupełnić samodzielnie - zjazd z drogi S3 na węźle, a jakże!, Pyrzyce! Wjeżdżając do miasta, od razu widzimy Bramę Bańską, która w swym najlepszym okresie miała aż 5 pięter! W czasie wojny została zniszczona. Dzisiaj widzimy tylko efekty częściowej rekonstrukcji.
Brama Bańska, Pyrzyce, ©Marchevka.
Przez miasto przebiega jedna główna droga i to jej warto się trzymać, by przy wyjeździe wygodnie zaparkować i dopiero stamtąd udać się na długi spacer. Ale zanim oddałam się uciechom średniowiecznych atrakcji, skupiłam się na dwóch innych ciekawych punktach. Pierwszym jest... tężnia solankowa! Tuż przy murach  miejskich, w cieniu Baszty Sowiej (moim zdaniem, najpiękniejszej w całym mieście). 
Tężnie solankowe, Pyrzyce, ©Marchevka.
Drugim obiektem, wartym uwagi, jest Pomnik Pamięci nazywany też Pomnikiem Żołnierzy. Pierwotnie był to monument wyrażający wdzięczność Armii Radzieckiej, jednak po upadku ustroju komunistycznego zmodyfikowano go, dodając napis "BÓG, HONOR, OJCZYZNA". Moje marchevkowe serce uwiódł jednak napis na mniejszej tabliczce, który wywołał uścisk w gardle swoją dosłownością i prawdziwością:
Pomnik Pamięci, Pyrzyce, ©Marchevka.
Pomnik Pamięci, Pyrzyce, ©Marchevka.
A teraz idziemy już śladami średniowiecznej warowni, poczynając spacer od ruin najstarszej w mieście Bramy Szczecińskiej, po której dziś zostało tylko przejście w murze. W czasach świetności była okazałym elementem miejskich umocnień, po wojnie jednak nie doczekała się rekonstrukcji.
Brama Szczecińska, Pyrzyce, ©Marchevka.
Mury miejskie obecnie otaczają obszar miasta na odcinku dwóch kilometrów. Istnieją w nich przejścia do innych części miasta, a spacer wzdłuż ich linii wzbudza różne odczucia. Na pierwszym odcinku za Bramą Szczecińską kontrastują one z socjalistycznym osiedlem bloków z wielkiej płyty. Drugi odcinek, którym się przespacerowałam, między Basztami Lodową a Sowią dają ciekawy krajobraz i tworzą klimat w cieniu rosnących blisko drzew.
Mury obronne, Pyrzyce, ©Marchevka.
Mury obronne, Pyrzyce, ©Marchevka.
Mury obronne, Pyrzyce, ©Marchevka.
Zboczyłam z murowanej trasy, chcąc zobaczyć miejski ratusz, który w czasach świetności uchodził za najpiękniejszy na Pomorzu Zachodnim. Mam odczucia ambiwalentne, ponieważ nie powalił mnie swoją nadzwyczajnością, jednocześnie mając to coś w sobie. Elementy zabytkowe, tak cenne z konserwatorskiego punktu widzenia, zachowały się w piwnicach, gdzie marchviowa stopa jednak nie zawitała.
Ratusz, Pyrzyce, ©Marchevka.
Na szlak wróciłam w okolicy Baszty Lodowej, która w XIX wieku... była zamrażalnią mięsa i stąd jej obecna nazwa. Jej obecny stan zawdzięcza się odbudowie w latach '80. ubiegłego stulecia.
Baszta Lodowa, Pyrzyce, ©Marchevka.
I wzdłuż murów dotarliśmy do wyżej już wspomnianej Baszty Sowiej, która wygląda najbardziej reprezentacyjnie i jest bardzo ciekawie wkomponowana w okoliczny krajobraz. Żegna wyjeżdżających z miasta w kierunku północnym, góruje nad tężniami i wieńczy spacer wzdłuż średniowiecznych zabytków. Pierwotnie była czatownią, by po rozbudowie uzyskać miano baszty z XVI-wiecznym stożkowym hełmem. W XIX wieku pełniła rolę wieży widokowej (ach!). 
Baszta Sowia, Pyrzyce, ©Marchevka.
Baszta Sowia, Pyrzyce, ©Marchevka.
Baszta Sowia, Pyrzyce, ©Marchevka.
I tak oto przedstawiają się w moim obiektywie Pyrzyce. Nie przedstawiłam wszystkich atrakcji, zarówno tych znajdujących się w paśmie murów, jak i tych rozlokowanych w całym mieście, m. in. kościołów i kapliczek. Mam nadzieję, że zainspirowałam kogoś to osobistej eksploracji miasta i, być może, spisania z niej relacji, z której i ja dowiem się czegoś nowego :) 

sobota, 8 czerwca 2019

Południowy skraj zachodniopomorskiego, czyli Myślibórz

Myślibórz to niewielkie miasto na południowo-zachodnim skraju województwa zachodniopomorskiego. Siedziba powiatu myśliborskiego, z historią sięgającą aż VI wieku przed naszą erą. Prawa miejskie uzyskał w XIII wieku i przez kolejne 100 lat rozwijał się, zyskując coraz większą siłę gospodarczą i stając się średniowieczną potęgą regionu. Na przełomie wieków poddawany był kilkukrotnie klęsce pożaru, a także był rujnowany przez wojnę. Dopiero pod koniec XIX wieku i na początku XX miasto odzyskało nieco ze swojej świetności wskutek utworzenia połączeń kolejowych z pobliskim Kostrzynem nad Odrą i Stargardem, a potem z Barlinkiem i Gorzowem Wielkopolskim.
Myślibórz, ©Marchevka.
Miasto zdecydowanie wyróżnia się dwoma nurtami zabytkowymi ;-) Jednym z nich są zabytki sakralne, wśród których wyróżniające są trzy kaplice. Pierwsza z nich, Kapliczka Jerozolimska, stoi daleko poza centrum miasta i średniowiecznie mieszcząc się także poza murami miejskimi. Była jedną, najprawdopodobniej ostatnią, stacją drogi krzyżowej. Oryginał krucyfiksu znajduje się w Muzeum Pojezierza Myśliborskiego, mieszczącego się w Kaplicy św. Ducha.
Kapliczka Jerozolimska, Myślibórz, ©Marchevka.
Kapliczka Jerozolimska, Myślibórz, ©Marchevka.
Przeznaczenie owej kaplicy nie jest do końca jasne. Teorie wskazują na użytkowanie przez gildię kupiecką. Po reformacji budynek stracił przeznaczenie sakralne, stając się po kolei magazynem, owczarnią, remizą strażacką, a nawet domem mieszkalnym. Po wojnie i wykonanym remoncie pomieszczenia zajęło Muzeum Pojezierza Myśliborskiego.
Kaplica św. Ducha, Myślibórz, ©Marchevka.
Również kaplica św. Gertrudy z XV wieku obecnie nie jest miejscem kultu religijnego. Wybudowana na planie prostokąta pierwotnie była kaplicą szpitalną. Obecnie w kaplicy mieści się Ośrodek Edukacji Plastycznej.
Kaplica św. Gertrudy, Myślibórz, ©Marchevka.
Kaplica św. Gertrudy, Myślibórz, ©Marchevka.
Przed wojną wystawione w niej były ciała dwóch litewskich lotników, którzy zginęli w katastrofie lotniczej, będącej próbą pobicia rekordu Guinessa na trasie Nowy Jork - Kowno. Zginęli pod Pszczelnikiem, nieopodal Myśliborza, a ta historia jest bardzo ciekawa i warta zgłębienia. Nietypowy pomnik upamiętniający owych nieszczęsnych pilotów znajduje się przed kaplicą i został odsłonięty w 2008 roku, w 75. rocznicę katastrofy.
Pomnik Lotników Litewskich, Myślibórz, ©Marchevka.
W mieście znajduje się także kolegiata św. Jana Chrzciciela z XIII wieku oraz klasztor podominikański z tego samego okresu. Na trasie mojego spaceru minęłam jedynie samochodem zabudowania Sanktuarium Miłosierdzia Bożego z 1905 roku.
Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, Myślibórz, ©Marchevka.
Ratusz mieszczący się w samym sercu miasta został wybudowany w latach '70 XVIII wieku. Wokół znajdują się liczne tereny zielone oraz zadbany rynek z fontanną. Ciekawostką jest, że pierwotnie w tympanonie w miejscu widocznego okrągłego okna znajdował się zegar.
Ratusz miejski, Myślibórz, ©Marchevka.
Ratusz miejski, Myślibórz, ©Marchevka.
I tym sposobem dochodzimy do tego, co marchevki lubią najbardziej, czyli obwarowań miejskich. Dzisiaj możemy podziwiać odrestaurowane szczątki niespełna 2-kilometrowych murów z XIII wieku, które dają bardzo przyjemny cień w upalne dni. Z historycznych trzech bram miejskich zachowały się dwie: Pyrzycka i Nowogródzka, wzniesione w I połowie XIV wieku. Z 49 baszt ostała się w całości tylko jedna - okrągła Baszta Prochowa, jednak jej zwieńczenie nie zostało potwierdzone w źródłach historycznych i być może ten stożek jest tylko imaginacją XIX-wiecznych architektów :)
Brama Pyrzycka, Myślibórz, ©Marchevka.
Mury miejskie, Myślibórz, ©Marchevka.
Mury miejskie, Myślibórz, ©Marchevka.
Mury miejskie, Myślibórz, ©Marchevka.
Baszta Prochowa, Myślibórz, ©Marchevka.
Brama Nowodródzka, Myślibórz, ©Marchevka.
Myślibórz jest ciekawym miasteczkiem, położonym na trasie do niemieckiego Schwedt i do polsko-niemieckiego przejścia granicznego Kostrzyn-Kietz. Dobre miejsce przestankowe, na rozprostowanie nóg w trasie i poznanie kawałka historii regionu. Te mury naprawdę mówią! 

piątek, 24 maja 2019

Pomnik przyrody Krzywy Las

Niecałe 5 km od Gryfina, a niecałe 10 km od granicy polsko-niemieckiej, we wsi Nowe Czarnowo, niecałkiem daleko elektrowni "Dolna Odra" znajduje się miejsce niecałkiem standardowe. Na obszarze niecałego 0,5 ha od niecałego wieku rośnie niecałe sto niecałkiem prostych drzew.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
A teraz już tak całkiem serio. W powiecie gryfińskim rośnie zupełnie niestandardowy i unikatowy na polską skalę Krzywy Las. Na obszarze 0,3 ha rośnie około 100 dziwnie wygiętych sosen. Cały obszar został w 2006 roku wpisany na listę zachodniopomorskich pomników przyrody. Jak ktoś jest dobrym obserwatorem i ma nieco zmysłu poszukiwawczego, bez problemu znajdzie (oznakowaną) bramę do lasu, a potem to miejsce. Krzywy Las nie jest ukryty, ale jest na tyle na uboczu, że wielu osobom po prostu jest nie po drodze, by tam się udać. Może to i lepiej...
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Miejsce to jest magiczne i przez swój wygląd może wzbudzać baśniowe marzenia, bądź pseudonaukowe pomysły co do powodu powyginania drzewek. Niektóre są wygięte tuż nad ziemią, inne troszkę wyżej. Jeszcze inne mają podwójne pnie, z czego jeden stanowi wygięta w dzieciństwie gałąź.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Skąd się wziął Krzywy Las? Jego historia nie ma związku z kosmitami, a z przemysłem. Najprawdopodobniej las został zasadzony w 1934 roku na potrzeby przemysłu - meblarskiego, szkutniczego i/lub bednarskiego. Drzewka najprawdopodobniej były nacinane na wysokości ok. 20 cm, po czym formowane w łukowaty kształt. Pozyskane dzięki temu drewno w tym nienaturalnym kształcie mogło być użyte w budowie łodzi, wytwarzaniu mebli, beczek i zapewne wielu innych drewnianych elementów. Przyszła jednak wojna, plany poległy, drzewa rosły dalej...
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Krzywy Las, pow. gryfiński, ©Marchevka.
Miejsce niezaprzeczalnie robi wrażenie. Zdjęcia to jedno, ale zobaczyć to na własne oczy... Nie mogę napisać, że jest tam święty klimat ciszy i spokoju. Nie. To jest po prostu las, Krzywy Las. Wyjątkowy, bo ma wyjątkowe drzewa. Ale to jest nadal las, schronienie zwierząt. Pamiętajmy o tym, nie wydzierajmy się z radości, nie śmiećmy, nie skaczmy po tych drzewach, bo chociaż kształt zachęca do wielu akrobacji, wyobraźmy sobie, że każdego dnia kilkanaście osób wskakuje na te drzewa i uskutecznia na nich różne figury rodem z księgi jogi. Niszczymy tym sposobem korę, osłabiając te okazy. Nie dajmy im zginąć. Nieodkryte trwały sobie wiele lat. Teraz już znane, niech cieszą oczy nasze i kolejnych pokoleń. :) 

Obserwatorzy