niedziela, 28 lutego 2016

Kołobrzeskie molo

Ostatnio dopadła mnie jakaś wielka tęsknota za Kołobrzegiem, co jest zjawiskiem absurdalnie irracjonalnym, bo ciągle tu jestem, z miejsca się prawie nie ruszam i nie mam zamiaru się wynosić (no, powiedzmy). A jednak. Chadzam sobie po różnych zakątkach, ale zawsze mnie ściąga nad morze, szczególnie w okolice wyremontowanego molo i pięknie zagospodarowanych okolic. Remont zakończył się ponad rok temu, a w ubiegłoroczne walentynki uruchomiono kolorową iluminację, która stanowi nie lada atrakcję i przynosi bardzo przyjemne wrażenia estetyczne. Poniżej fotorelacja, nieco archiwalna, ale tak to jest, jak się w roku kalendarzowym przeżywa dwa lata życia. Takie tempo, wolniej nie umiem :)

Pamiętam, jak prawie dwa lata temu zrobiłam zdjęcia starego, obdrapanego molo, żeby mieć porównanie przed i po. Wstawiłam nawet tamten album na fb, bez większego efektu ze strony czytelników. Jednak kolejny, zamieszczony pół roku później przedstawiający nowe oświetlenie, pobił rekordy popularności. Okoliczne portale informacyjne umieszczały moje zdjęcia w swoich relacjach, bo jak się okazało – byłam pierwszą osobą, która opublikowała w Internecie zdjęcia z tego wydarzenia! To, co się działo przez te kilkanaście pierwszych dni, to istny kosmos, ale sława niepoparta żadnym skandalem szybko mija, więc i mój czas w blaskach fleszy się zakończył, jednak słodki smak zwycięstwa pozostał ;)

I pewnie nigdy nie wróciłabym do tego wydarzenia gdyby nie to, że ostatnio wybrałam się na spacer tuż po zachodzie słońca, gdzie niebo jeszcze płonęło, ale instalacja świetlna została już uruchomiona. W blasku mijającego dnia światełka nie były zbyt intensywnie widoczne, ale kolorowały rzeczywistość, tworząc wielkomiejski, trochę zachodni klimat. I pomyślałam, że chociaż różne głosy się pojawiają, to Kołobrzeg mimo wszystko nie ma się czego wstydzić, a podejmowane inwestycje idą w dobrym kierunku. Nie od razu pewne fragmenty rzeczywistości przeistaczały się w ruinę i nie od razu zostaną odbudowane. Ale widać zmiany na lepsze.

Stare molo

Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Molo przed remontem, Kołobrzeg, ©Marchevka, 06.05.2014 r.
Nowe molo

Molo po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 08.02.2015 r.
Molo po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 08.02.2015 r.
Molo po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 08.02.2015 r.
Molo po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 08.02.2015 r.
Molo po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 08.02.2015 r.
Molo po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 08.02.2015 r.
Molo i kultowe SCHODY także po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 16.02.2016 r.
Molo po remoncie, Kołobrzeg, ©Marchevka, 16.02.2016 r.
Iluminacja

Iluminacja molo, Kołobrzeg, ©Marchevka, 13.02.2015 r.
Iluminacja molo, Kołobrzeg, ©Marchevka, 13.02.2015 r.
Iluminacja molo, Kołobrzeg, ©Marchevka, 13.02.2015 r.
Iluminacja molo, Kołobrzeg, ©Marchevka, 13.02.2015 r.
Iluminacja molo, Kołobrzeg, ©Marchevka, 13.02.2015 r.
Iluminacja molo, Kołobrzeg, ©Marchevka, 13.02.2015 r.
Iluminacja molo, Kołobrzeg, ©Marchevka, 13.02.2015 r.
Nie wiem jak Wy, ja jestem niepoprawnie szalenie zakochana w tym miejscu i zdania nie zmienię!

sobota, 20 lutego 2016

Białe szaleństwo w Zakopanem!

To był jeden z bardziej spektakularnych wyjazdów ostatnich kilkunastu miesięcy. Chodzi przede wszystkim o wrażenia, nie organizację, bo grudniowych Siemiatycz długo nie pobije nic. Tym razem było zwyczajnie: cała noc w pociągu, cały dzień zwiedzania i powrót, trwający 20 godzin. Ale to wszystko nic. Liczyło się to, gdzie pojechaliśmy z Tomkiem. Liczyło się to, że pierwszy raz tam byłam. I czas spędzony tam wykorzystaliśmy maksymalnie. Gdzie? W Zakopanem!

Gdzieś w trasie, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Noce w pociągach spędzam w stanie śpiącym, więc kiedy rano obudziłam się w okolicach Chabówki i stwierdziłam, że w Hajnówce jeszcze nigdy nie byłam, Tomek mógł być pewien, że dzień będzie wesoły. Swą formę potwierdziłam w Nowym Targu głośno z dumą obwieszczając, że oto przejeżdżamy przez stolicę Podlasia! Dalej było już raczej zwyczajnie ;)

Gdzieś w trasie, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Głównym zamierzeniem było zdobycie Morskiego Oka. Ale zanim to, najpierw zjedliśmy sycące śniadanie w dworcowym barze Semafor. Jedzenie dobre, świeże, niedrogie. Knajpa z klimatem, trochę zalatująca minionym ustrojem, ale ogólnie było bardzo sympatycznie. Gorąca jajecznica na kiełbasie i kawa ze szklanki bez ucha postawiła mnie na nogi na wiele godzin. Polecam, gdyby ktoś szukał krzepiącej strawy.

Plac odjazdów komunikacji regularnej, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
W drodze na Palenicę Bałczańską, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Po śniadaniu udaliśmy się na poszukiwanie busa na Palenicę Białczańską. Nie było to trudne, bo stacjonują one przy samym dworcu. Trochę się obawiałam warunków bezpieczeństwa, bo czytałam w Internecie, że kierowcy ładują ludzi po sam dach, a i stan pojazdów zostawia wiele do życzenia. Okazało się, że albo to przesada, albo po prostu dobrze trafiliśmy, bo bus po pierwsze nie wzbudzał moich obaw (a na to uczulona jestem bardzo!), po drugie każdy z pasażerów mógł zapiąć pasy bezpieczeństwa (chociaż prawdopodobnie uczyniłam to tylko ja…), a po trzecie na stojąco podróżowała tylko czwórka pasażerów, czyli maksymalna dozwolona ilość. Po drodze na przystankach nie brakowało chętnych do drogi, ale kierowca już się nie zatrzymywał. Taka przejażdżka kosztuje 10 zł za osobę.

Palenica Białczańska, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Na miejscu zakupiliśmy bilety wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego i tu był jeden z większych zawodów. Dostaliśmy zwykły paragon, a liczyłam na ładny pamiątkowy bilet. Trudno. Mimo to w dopisujących humorach ruszyliśmy na biały szlak, ciesząc się bezwietrzną pogodą i brakiem opadów. Nawet mgły nie było, tylko najwyższe szczyty spowite były chmurami.

Na Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Droga Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Czerwony szlak, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Na Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Pierwsza chwilowa przerwa była przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Wsłuchaliśmy się w szum wody, podziwialiśmy piękne górskie widoki, złapaliśmy chwilę oddechu (bo tempo mieliśmy naprawdę zabójcze jak na te warunki), wszamaliśmy po kawałku krwiodawczej kokosowej czekolady i ruszyliśmy dalej.

Schronisko przy Wodogrzmotach Mickiewicza, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Wodogrzmoty Mickiewicza, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Wodogrzmoty Mickiewicza, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Wodogrzmoty Mickiewicza, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Którędy??, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Droga Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Trzymaliśmy się asfaltówki i dopiero przy Wancie skręciliśmy w prawo, trzymając się ciągle czerwonego szlaku. Wiedziałam, że może to być wyzwanie, jednak nie sądziłam, że aż takie. Pierwszy odcinek po kamieniach poszedł gładko, po drugim było ciężej. Trzeci był najgorszy i byłam już bliska nadłożenia drogi asfaltem. Jednak rozrzedzone powietrze górskie i dynamicznie pokonywana wysokość były ogromnym wysiłkiem dla moich płuc mimo całkiem dobrej kondycji ogólnej organizmu. Postanowiłam jednak po chwilowym odpoczynku, że nie rezygnuję i idę z Tomkiem dalej czerwonym szlakiem. Już było dużo lżej i po krótkim stromym podejściu znaleźliśmy się znowu na głównej drodze.

Czerwony szlak z Toporowej Cyrhli do Morskiego Oka, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Droga Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Droga Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Droga Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Droga Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Kolejny przystanek był już nad Morskim Okiem. Dech mi zaparło, a czegoś tak pięknego już dawno nie widziałam! Jezioro było zamarznięte i skusiliśmy się wejść na taflę, by zrobić pamiątkowe zdjęcia. Następnie w schronisku zakupiłam widokówkę, na której przystawiłam pamiątkową pieczęć i trzeba było wracać.
Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Stare schronisko, Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Po tych linach miałam na drugi dzień zakwasy.
Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Schronisko PTTK, Morskie Oko, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
A jak się okazało – powrót był trudniejszy, w górę aż tak się nie ślizgaliśmy, a próba zejścia czerwonym szlakiem po kamiennych schodach została poddana po pierwszym odcinku i wracaliśmy okrężną asfaltową drogą. Przy Wancie wyciągnęłam suchary, które przywiozłam z wojska i schrupałam kilka z apetytem. Przy Wodogrzmotach znów się zatrzymaliśmy na chwilę odpoczynku.

Droga Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Leśniczówka, przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Wanta, przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przy Drodze Oswalda Balzera, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Cervena Skalka, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Po zejściu na Palenicę Białczańską nie czekaliśmy zbyt długo na busa, ale podróż powrotna już nie była taka wspaniała jak wjazd na górę. Zbyt szybka zmiana ciśnienia i zmęczenie spowodowały u mnie zawroty głowy i pierwsze objawy choroby lokomocyjnej, więc jak tylko wysiedliśmy przy rondzie Jana Pawła II, zajęłam ławkę na przystanku i zapowiedziałam, że chcę zostać tam na zawsze. Mam jednak to do siebie, że szybko wpadam w kryzysy i jeszcze szybciej z nich wychodzę, więc już po chwili zmierzaliśmy ulicą Bronisława Czecha w stronę Wielkiej Krokwi. Na nieboskłonie zawitało słońce, więc ładowało nasze akumulatory, a my bez większego efektu poszukiwaliśmy zakopiańskich pamiątek, które wydawały nam się jednak strasznie tandetne i na jedno kopyto. Tomek w końcu wypatrzył interesujący magnes do jego kolekcji, ja ciągle pozostawałam z niczym.
Niezrażeni jednak tym niepowodzeniem i przeświadczeni, że mamy jeszcze tyyyyyyyyle czasu, poszliśmy na Wielką Krokiew. Jak się okazało, na jej terenie miała odbyć się tego dnia jakaś zorganizowana impreza, więc mogliśmy zrezygnować z wejścia lub uwinąć się w niecałe 20 minut. Jako, że czas nigdy nie grał na naszą korzyść, a zawsze i tak wychodziło na nasze, tym razem także zdecydowaliśmy się na ekspresową akcję. Aby szybciej dostać się na górę, skorzystaliśmy z kolejki linowej. Luuuuudzie, co to było za przeżycie!! Chciało mi się płakać i śmiać, miałam ochotę zamknąć oczy, ale ciekawość widoków na to nie pozwoliła. Serce mi nie waliło i nóg wacianych nie miałam, ale uczucie śmiesznie straszne! Z góry świat wyglądał przepięknie a skoczkowie muszą być bardzo odważnymi ludźmi. No żeby tam siedzieć, jechać, skakać… Szacun, chłopaki. Nawet jak Wam słabo idzie, to ja już nie będę zawiedziona, tylko dumna, żeście tacy odważni!! :) Zjazd w dół był spokojniejszy, bo patrzyłam na miasto, nie na dół. Niby w pewnym miejscu na wyciągu robione jest pamiątkowe zdjęcie, nawet zrobiliśmy jakieś dziwne miny i chcieliśmy owe zdjęcie kupić, ale pan w budce powiedział, że niestety, ale korki im wysiadły i zdjęcie nie zostało zapisane. Nie wnikałam. Ważne, że w wyciągu korki nie wysiadły, bo wtedy to ja bym… wyszła z siebie. I stanęła obok.

Wielka Krokiew, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Wielka Krokiew, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Wielka Krokiew, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Na chwilę zajrzeliśmy na Krupówki, bo mieliśmy do odwiedzenia jeszcze jedno miejsce. Jednak dzięki tej wizycie udało mi się dorwać oscypki bądź też wyrób oscypkopodobny. Ciężko stwierdzić, ale dobre było. Kilka fotek jeszcze za dnia i lecimy dalej...

Krupówki, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Kościół Świętej Rodziny, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Gazdowo Kuźnia, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Kolejnym miejscem do odwiedzenia była Gubałówka. Głód zaczynał doskwierać, ale chylące się ku zachodowi słońce przekonało nas, że są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze i tym razem jedzenie musi poczekać. Na Gubałówkę trochę z lenistwa, trochę ze zmęczenia, także wjechaliśmy kolejką. Mogliśmy próbować piechotą, ale wiązało się to z odnowieniem kontuzji zarówno u Tomka, jak i u mnie, szkoda było ryzykować i się męczyć. Cel, czyli Morskie Oko, i tak został osiągnięty, reszta to czysta zabawa. Ze szczytu podziwialiśmy panoramę Tatr i miasto spowite mgłą. Gdyby nie to, że robiło się coraz chłodniej, mogłabym tam siedzieć i siedzieć…

Tatry w blasku zachodzącego słońca, Gubałówka, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Giewont, Gubałówka, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Panorama Tatr, Gubałówka, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Po powrocie na dół przyszedł czas na Krupówki i szukanie pożywienia. Tam, gdzie chcieliśmy iść, były tłumy i wszystkie stoliki zajęte, więc poszliśmy tam, gdzie było wolne. I żałuję, że nie przychyliłam się do propozycji Tomka, by obiad zjeść także w Semaforze. Nie wiem, na co liczyłam, upierając się by zjeść gdzieś indziej. Trafiliśmy do lokalu „Sambar” przy ul. Krupówki 30. Rozumiem wszystko, łącznie z rzępolącą i zawodzącą orkiestrą góralską – w końcu taki klimat. Ale nienawidzę chamstwa i tępię chamstwo, a na wytępienie zasługiwały dziewczyny obsługujące wydawkę. Ich zachowanie było skandaliczne i pozbawione wszelkiej kultury. Na moje pytanie: „gdzie jest paragon?” uzyskałam odpowiedź „no ja wydałam, gdzieś tu jest, ale nie wiem, gdzie…” – ze wskazaniem na stertę papierków walających się po ladzie. Były też wrzaski na cały głos „PIEROOOOGI!!!!!!”, „SCHABOWYYYYYY” i inne takie elementy menu. Można krzyknąć, można głośniej powiedzieć, ale to było wydzieranie się jak na boisku albo choinka wie, gdzie jeszcze. A weźcie pod uwagę, że mnie naprawdę na wycieczkach niewiele wytrąca z równowagi, bo mam wystarczającą ilość stresów na co dzień, by się jeszcze stresować na wyjazdach. Po prostu nie polecam za atmosferę, bo jedzenie było całkiem ok.

Krupówki, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Krupówki, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Krupówki, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Pomnik Władysława Zamoyskiego, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Powłóczyliśmy się jednym ze sławniejszych deptaków Polski (chociaż niezbyt spektakularnym) i na pożegnanie dnia zajrzeliśmy do Browaru Watra. Tego mi było trzeba – delikatnego wyciszenia, lekkiego znieczulenia, relaksu w przyjemnych warunkach, sympatycznej rozmowy. Miejsce jak najbardziej na plus. Cena za półlitrowe piwo może nie jest najniższa (10 zł), ale jest to piwo regionalne i bardzo smaczne. Nie przepadam za tego typu trunkiem, a tutaj jednak nie dość, że ze smakiem wypiłam, to i wzięłam litrową butelkę na wynos, co z oscypkami zakupionymi wcześniej stanowiło pamiątkę z podróży, którą przywiozłam do domu. Polecam miodowe, bo tego skosztowałam, Tomek natomiast chwalił lagera, więc myślę, że i pozostałe rodzaje są warte uwagi.

Browar Watra, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Browar Watra, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Przed odjazdem zrobiliśmy małe spożywcze zakupy na kolację i pożegnaliśmy się z górskim kurortem. W pociągu mieliśmy przedział tylko dla siebie, więc po przebraniu się i wieczornej toalecie zalegliśmy jak dłudzy i do Warszawy mieliśmy bardzo dużo czasu, by odpocząć. 

Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Pomnik Józefa Kurasia "Ognia", Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Do domu czas, Zakopane, ©Marchevka, 06.02.2016 r.
Nowy dzień przywitaliśmy w stolicy, a wieczorem dotarliśmy do Kołobrzegu, odtransportowani do domu przez Tomka mamę. Nieżywi, ale zadowoleni. Tych wrażeń chyba długo nie pobije nic… :)

Nowy dzień, Warszawa, ©Marchevka, 07.02.2016 r.
Pamiątki z podróży, Kołobrzeg, ©Marchevka, 07.02.2016 r.

Obserwatorzy