środa, 31 grudnia 2014

Polska na 100% czyli podróżnicze podsumowanie roku :)

W lutym napisałam o planach podróżniczy na ten rok. Dołączyłam też mapkę obrazującą moje zamiary, a także podałam bardzo wstępny harmonogram działania. Jak to zwykle bywa - plany sobie, a życie sobie. Praktycznie nic nie pokryło się z zamierzeniami, ale najważniejsze, że Polska na 100% została zrealizowana.

Mapka z lutego

Aktualna mapka
W czasie tych podróży pokonałam 8015 km, z czego 7739 km pociągami. Wynika z tego, że okrążyłam Polskę dwukrotnie. Odwiedziłam łącznie 12 województw i 21 miast, w tym: 12 wojewódzkich stolic, cztery przesiadki, dwa noclegi. Z tych eskapad przywiozłam łącznie 2358 zdjęć, więc spust migawki naciskany był średnio co 3,3 km ;) Poniżej krótkie migawki z poszczególnych etapów Polski na 100%.

Poznań był pierwszym punktem podróży na 100%. Nie była to moja pierwsza wizyta w tym mieście, bowiem w liceum pojechałam na wycieczkę do teatru. Sztukę, na której byliśmy pamiętam do dziś, bowiem był to BALET - faktem tym zaskoczona była nawet polonistka, która organizowała ten wyjazd. ;) Grek Zorba w wersji baletowej to było coś... Zdecydowanie jednak wolę zwykły-niezwykły spacer po mieście w towarzystwie Miśki. A to było >>TAK<<.




Województwo łódzkie, eksplorowane razem z Tomkiem, zbytnio nas nie zachwyciło. Plany w dużej mierze pokrzyżował deszcz, a Łowicz okazał się nie być tak barwny, jakby się mogło wydawać. Rozkopana ulica Piotrkowska w Łodzi i zamknięte lokale gastronomiczne optymistycznie nie nastrajały, jednak i z tego wyjazdu wyciągnąć można było naukę. Noc Muzeów 2014 trwająca od 5 rano aż do północy to nie byle co. Jest co wspominać, nawet jeśli później przez wiele dni trzeba było leczyć odciski na stopach. Nasze spacery po Łowiczu, Łodzi i Kutnie można przypomnieć sobie >>TUTAJ<<.







Pamiętam, że gdy zapytałam kolegę z pracy o Rzeszów, przerażony na mnie spojrzał i zapytał, czy jadę sama. Gdy poznał mój plan, życzył powodzenia i prosił, abym na siebie uważała. Po tej akcji nie na żarty się przestraszyłam, ale na miejscu zapomniałam o tych przestrogach. Rzeszów jest zaskakującym miastem. Nieznanym i chyba trochę niedocenionym. A szkoda, bo oferuje wiele. Zadbane ulice, zagospodarowane skwery, piękny rynek, fascynujące podziemia, stary cmentarz, muzeum dobranocek i to wszystko w niedalekiej od siebie odległości. Jeden dzień to zdecydowanie za mało, aby poznać uroki tego miasta, jednak wystarczająco dużo, aby rozbudzić apetyt na więcej. A >>TU<< możesz obejrzeć Rzeszów moim okiem.
Białystok to kolejny etap mojej stuprocentowej podróży. Pałac Branickich, Muzeum Wojska Polskiego - dopiero teraz widzę, ilu jeszcze miejsc Wam nie pokazałam, chociaż udało mi się je odwiedzić. Podlasie nadal jest nieodkryte, jednak już trochę napoczęte. Wiem jednak, że klimatu tego regionu nie należy szukać w wielkim mieście, ale w mniejszych miejscowościach rozsianych wokół. Jeszcze przyjdzie na to czas, a tymczasem >>TUTAJ<< zobaczysz, jak było w tym roku.



Lublin to zdecydowanie jeden z weselszych etapów. Takie skupienie blogerów w jednym miejscu musiało zapisać się na marchevkowych bardzo wyraźnie. Dzień był bardzo emocjonujący i nadał sens mojej dalszej podróży, której motto od tego momentu brzmiało: "Pilnuj jedzenia". Chociaż jeden dzień to za mało, aby poznać to miasto, wydaje mi się, że dzięki uprzejmości Szanownego Kneziostwa, zobaczyłyśmy z Talką bardzo dużo. Jeśli masz ochotę przejść się naszymi śladami, zapraszam >>TU<<.



Gorzów to jedno z większych tegorocznych odkryć. Początkowo za punkt odkrywczy województwa lubuskiego obrałam Międzyrzecki Rejon Umocniony, jednakże dojazd pociągami jest dość trudny, więc padło na stolicę województwa i wybór był bardzo trafny. Piękna pogoda dodatkowo podniosła wartość tego wypadu. Trochę zwiedzania, trochę odpoczynku, raczenie się regionalnym piwem nad brzegiem Warty to cudowne pożegnanie lata, które powoli zaczęło ustępować miejsca niemniej pięknej jesieni. Chociaż wydawało się, że zbyt wiele czasu zarezerwowaliśmy dla Gorzowa, teraz myślę, że było akurat. Bez biegania, bez patrzenia na zegarek i bez obaw, że pociąg odjedzie za szybko. >>TUTAJ<< można sobie przypomnieć ten piękny słoneczny dzień.




Kielc nie zdążyłam Wam przedstawić w całości, chociaż niewiele tam zobaczyłam. Pobyt, przez paskudną pogodę skróciłam do minimum, jednakże z miłą chęcią wrócę tam w porze letniej i bezdeszczowej, bo czeka na mnie chociażby rezerwat przyrody Kadzielnia. Tymczasem zapraszam na krótką relację z listopadowego pobytu >>TU<<.




Gliwice/Pyskowice/Pławniowice to najspokojniejszy i zarazem najciekawszy etap listopadowej podróży. Cały czas spędziłam w towarzystwie p. Agaty oraz jej rodziny. Przez brak czasu nie zdążyłam Wam opisać wszystkiego, a działo się naprawdę wiele: byliśmy na Festiwalu Podróżniczym Świat to za mało; słuchaliśmy dekadenckich wierszy przy akompaniamencie instrumentów smyczkowych, obejrzeliśmy przedstawienie o biblijnym powstaniu świata. Ponadto zwiedziłam Gliwice za dnia i w nocy, byłam na cudnym spacerze po pałacowym parku w Pławniowicach, no i spędziłam bardzo fajny, wesoły czas z przemiłymi ludźmi. Warto podróżować chociażby dla takich znajomości. Zapraszam >>TU<<




Opole to ostatni punkt tegorocznej wędrówki po województwach. Było to zaskoczenie jeszcze większe niż w Rzeszowie. Chociaż atrakcji miałam zaplanowanych wiele, nie sądziłam, że Opole jest takim... pozytywnym miastem, bardzo przyjemnym. Myślałam, że jest szare, smutne, a jednak nie. Aby zobaczyć wszystko, co oferuje to miasto, trzeba zarezerwować kilka dni, w tym przynajmniej jeden wieczorową porą, aby zobaczyć miejskie iluminacje. Jedyne, co mnie zasmuciło to to, że już wczesnym wieczorem ulice miasta pustoszeją i zbytnio nie ma ludzi. Oczywiście poza przewodnikami zabłąkanych turystek szukających właściwej drogi do hotelu ;) Jeśli ktoś nie wie, co ma ze sobą zrobić i gdzie pojechać - zaprawdę powiadam Wam - do Opola. A na zachętę można zajrzeć >>TUTAJ<<.




Największym plusem tego cyklu było to, że, wbrew pozorom, nie podróżowałam samotnie. Na każdym etapie ktoś mi towarzyszył. W Poznaniu spotkałam się z Miśką, województwa łódzkie oraz lubuskie odwiedziłam z Tomkiem. W czasie czerwcowego wyjazdu przenocowała mnie Talka, a wspólnie w Lublinie złożyłyśmy wizytę szanownemu Kneziostwu. Ostatnie wyjazdowe combo to spotkanie z p. Agatą i jej rodziną.

Pełne wrażeń wyjazdy to także doskonały trening umiejętności logistycznych i interpersonalnych. W podróży trzeba oczekiwać nieoczekiwanego i być przygotowanym na niespodziewane. Spóźniony pociąg, utrata orientacji w terenie oraz inne wypadki i przypadki powodujące, że założony wcześniej plan obraca się w gruz, hartują psychikę i sprawiają, że zwykła stacjonarna codzienność ze wszelkimi przypadłościami to bułka z masłem. No bo czymże jest zrobienie analizy zużycia długopisów, którą trzeba wykonać na wczoraj wobec znalezienia się w środku nocy na dworcu kolejowym w małej wiosce, w której "hala" dworca to miejsce noclegowe dla bezdomnych, hotelu żadnego nie ma, z nieba leje się deszcz, a następny pociąg dopiero rano? No właśnie. ;)

Dzięki zamierzeniu "Polska na 100%" odwiedziłam miejsca, których nigdy bym nie odwiedziła, albo zrobiłabym to dopiero za kilka(naście) lat. Wiem jednak, że to tylko kropla w morzu możliwości i Podlasia nie można poznać dzięki kilkugodzinnemu spacerowi głównym traktem Białegostoku. I tu przechodzimy do smutnej rzeczywistości, więc do minusów.

Największym i chyba jedynym minusem jest brak czasu. Podczas jednego ze spotkań z Tomkiem, oboje doszliśmy do wniosku, że najbardziej w tym wszystkim brakuje czasu. Nie pieniędzy, bo przeważnie podróżujemy po kosztach, ale własnie czasu, bo jak łatwo można zauważyć - większość wyjazdów miała miejsce podczas weekendów. Nawet gdyby chciało się gdzieś dłużej zabawić - nie da się, bo wolne się szybko kończy i trzeba wrócić do pracy.

Słowem podsumowania - Polska na 100% było ciekawym doświadczeniem tak podróżniczym, jak i organizacyjnym. Starałam się wykorzystać czas jak najlepiej, a także zoptymalizować koszty, bowiem do lipca byłam jeszcze studentką, a wiadomo, jak studenci stoją z finansami :) Później, wraz z otrzymaniem "mgr" przed nazwiskiem, straciłam legitymację i skończyły się wszelkie bilety ulgowe. Nie ma jednak tego złego, bo zyskałam dużo wolnego czasu. Po pięciu latach zaocznego studiowania wolny weekend to prawdziwy luksus, który do dzisiaj mi się nie znudził, a każda wolna sobota i niedziela to dla mnie święto. Nie ma zatem tego złego, co by na dobre nie wyszło. I aż się boję moich kolejnych pomysłów, bo Tomek już mi wróżył odwiedzenie wszystkich europejskich stolic. Na razie to niemożliwe, ale na jedną taką się szykuję. O tym jednak kiedy indziej, a teraz życzę Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku i dziękuję za Waszą obecność! :)

Rozstrzygnięcie folkowego konkursu

Zaczniemy od rzeczy przyjemnych, czyli od rozwiązania zagadki umieszczonej w pierwszym folkowym wpisie. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, a każdy miał równe szanse, do wyłonienia zwycięzcy użyłam automatycznego generatora liczb. Komputer sam zadecydował, kto dostanie zakładkę. W losowaniu udział wzięło pięć osób, które udzieliły prawidłowej odpowiedzi pod wspomnianym wpisem. Nadałam numery zgodne z kolejnością zgłoszeń:


Następnie wpisałam ilość cyfr, które mają zostać wylosowane i wskazałam zakres od 1 do 5. Automat wygenerował liczbę 2.

Widać więc, że wygrała Agulec. Gratuluję! :) Proszę o przesłanie mailem adresu do wysyłki nagrody.
Mżawka natomiast przy najbliższym spotkaniu otrzyma nagrodę-niespodziankę za oryginalne poczucie humoru :D


sobota, 20 grudnia 2014

Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach (Z cyklu: Polska na 100%)

Kielce przywitały mnie deszczowo, albo: bardzo deszczowo. Lało równomiernie przez cały dzień. Teraz też leje kolejny dzień z rzędu, deszcz miarowo wali w parapet, a na morzu hula sztorm. Za dużo szczęścia na raz, więc zabieram Was dzisiaj w miejsce suche, ciepłe i kolorowe. Miejsce, gdzie wracają miłe wspomnienia z dzieciństwa. Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach to muzeum, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, ponieważ eksponaty znajdujące się w nim pochodzą z różnych czasów. Zachwycona była pani Agata z Gliwic (to ona gorąco mnie namawiała do odwiedzenia tego miejsca), zachwycona byłam ja. Wcześniejsze pokolenia także znajdą coś dla siebie, a i najmłodsi nudzić się nie będą. Dla każdego coś miłego. Zapraszam Was na spacer śladami lat '90, czyli wspomnień z mojego dzieciństwa :)


Najbardziej ruszyło mnie to, że w tamtych latach bawiliśmy się nie tandetną chińszczyzną z domieszką Bóg-jeden-raczy-wiedzieć-jakich-chemikaliów, a produktami krajowymi, które może nie były takie barwne i kolorowe jak dziś, ale za to pobudzały wyobraźnię i chyba... bardziej cieszyły. Mam sentyment do maskotek, a misie mieszkają ze mną po dziś dzień :)

Sami przyznajcie, czy te misie nie są przesłodkie?

To kącik zabaw, dzieci mogą się tu pobawić, a po zabawie udać się na dalsze zwiedzanie. Oczywiście - obowiązuje zasada sprzątania po sobie :)
Kiedy na polskim rynku powszechne stały się lalki Barbie, byłam w początkowych klasach podstawówki. Jednak w dzieciństwie większość lalek było takich, jak ta poniżej. Nawet buty miały takie same :) Któregoś razu dziadek z babcią z Warszawy nie mogli przyjechać do nas razem i przyjechali w jakimś odstępie czasowym. Najpierw jedno, później drugie. Jaki był śmiech, gdy się okazało, że zarówno od dziadka, jak i od babci, dostałam takie same lalki, które różniły się tylko ubrankami! Jedna miała sukienkę, a druga kombinezon. Jedno jest pewne - byłam chyba jedną z nielicznych dziewczynek, które miały lalki-bliźniaczki. Wspominam też lalkę-bobasa, która płakała i dla której szyłam ubranka. Dla Barbie nie było już to takie proste i chociaż była ona bardziej światowa, chodziła w ubraniach zrobionych ze skarpetek, bo moje małe rączki nie były w stanie stworzenia czegoś dokładniejszego na tak filigranową figurę ;)

Jak widać, lalka została wyprodukowana w 1980 roku. Urodziłam się równą dekadę później i nadal bawiłam się tego typu zabawkami.
Układanki to mój konik z dzieciństwa i zostało mi to do dziś. Puzzle układałabym nałogowo, gdybym tylko na to miała czas. Kwadratowe klocki natomiast to wspomnienie zerówki. Jeden zestaw to sześć układanek, każda drewniana kostka zawierała na swoich ściankach fragmenty różnych obrazków. 


A taką huśtawkę miałam w domu! W futrynie drzwi od małego pokoju były śruby, do których się zaczepiało zabawkę i heja!


Poniższych zabawek chyba przedstawiać nie muszę? Dodam tylko, że teraz w bierki nie bram, ale w gry planszowe ze znajomymi potrafimy "ciąć" przez kilka godzin nieprzerwanie. Do komputerowych nie mam już takiego zapału.


Że żołnierzyki to chłopięce zabawki? Nic bardziej mylnego, przynajmniej w moim przypadku. Bawiłam się nimi razem z bratem. Jakoś ani ja, ani on nie wyrośliśmy na psychopatów przez to, że bawiliśmy się plastikowymi czołgami, ustawialiśmy żołnierzy na pozycjach, a on miał jeszcze wielki świecący karabin maszynowy na baterie. Powiem więcej - o ile ja bardzo lubię wojsko, a co za tym - swoją pracę, o tyle brata wcale do armii nie ciągnie i nawet, gdy go namawiałam, pozostał nieugięty. Nie latamy też po mieście z maczetami, z bronią palną tym bardziej. Ale może to także dlatego, że rodzice nie pozwalali nam "strzelać do siebie", jakoś nigdy nasze zabawy nie były nastawione na zrobienie krzywdy drugiemu, to była TYLKO ZABAWA, a figurki strzelały do siebie i ani ja, ani brat nie mieliśmy wyobrażeń, że żołnierzyki to żywi ludzie, których trzeba skasować. Dlatego niepojęte dla mnie są wieści płynące z mediów, kiedy dzieci zabijają babcię, by sprawdzić, czy rzeczywiście  ma ona trzy życia. I nasuwa się pytanie: gdzie byli rodzice, którzy powinni im pokazać granicę między zabawą, a życiem...?


Eksponatów była cała masa, ale okazało się, że nie tylko z Opola zniknęły mi zdjęcia i doprawdy, nie wiem, co się stało. Część jest, części nie ma. Ktoś był głodny i się nie przyznał, że zjadł ;) 
Ciekawa jestem, czy ktoś z Was znalazł tutaj coś "swojego"? Jakie refleksje nasuwają się Wam po tym wpisie? Podzielicie się swoimi wspomnieniami z dzieciństwa? :)

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję, że byliście ze mną przez ostatni rok. Razem pokonaliśmy wszystkie 9 kroków Polski na 100%! Za kilka dni ukaże się post podsumowujący cykl. Zapraszam :)

PS: Przypominam o trwającym konkursie pod poprzednim wpisem. Nadal można obstawiać, jaki to strój i zgłaszać swoje typy. Kolejność nie ma znaczenia, bo i tak będzie losowanie zwycięzcy :)

piątek, 12 grudnia 2014

Folkowy rok 2015

 Podkład muzyczny: ROKICZANKA "W moim ogródecku"

Prawdopodobnie wiecie już, że znakiem rozpoznawczym tego bloga jest nie tylko postać fikuśnej Marchevki, ale także tzw. roczny plan zamierzeń. Wiem, że dla wielu z Was podróżowanie samo w sobie jest celem, jednakże dla mnie podróż to nie tylko wyjazd, przejażdżka i fajne zdjęcia. Podróże kształcą, a ja chcę z nich wyciągnąć jak najwięcej, dlatego planuję. Był Poltrip2013, była Polska na 100%. W nadchodzącym roku mam dla Was coś specjalnego i zupełnie innego.
Tym razem nie planuję żadnych ekstrawaganckich wyjazdów i punktów do zaliczenia. Stawiam na wolną turystykę: będę tam, gdzie nogi poniosą lub gdzie pociąg dojedzie. Nie oznacza to jednak, że brak mi pomysłów - wręcz przeciwnie. W tym miejscu, wraz z Savą - varsavianistką piszącą z Varsem o, jakże by inaczej, Warszawie - mamy zaszczyt zaprosić Was do nowego cyklu wpisów: 
Od stycznia przez najbliższy rok, 12. dnia każdego miesiąca, równo o godzinie 12:00 będzie publikowany wpis, przedstawiający jeden z wybranych dwunastu polskich strojów ludowych oraz główne atrakcje regionów, z których pochodzą.
Marchevkowo na folkowo to przede wszystkim pretekst do przedstawienia polskiego folkloru, który należy do najbarwniejszych na świecie. Dołożymy wszelkich starań, aby wpisy były jak najbardziej interesujące, a także rzetelne. Należy jednak pamiętać, że chociaż włożymy maksimum zaangażowania w powstanie każdej prezentacji, nadal jesteśmy amatorkami, a blog jest miejscem do wyrażenia siebie i swoich poglądów. Dlatego też wszelkie opracowania, a przede wszystkim ubiór Marchevki, to wynik subiektywnego doboru poszczególnych elementów graficznych, przy czym grafik dołoży wszelkich starań, aby strój był jak najbardziej zbliżony do oryginału, a przynajmniej jednej z jego wersji, bo tych spotkać można wiele. Jeśli jednak zdarzy się, że w swojej fantazji za bardzo popłyniemy, prosimy o sygnał i wskazówki, co należałoby poprawić lub zmienić. Chętnie także przyjmiemy sugestie turystyczne, bo chociaż obie miałyśmy okazję odwiedzić różne miejsca, na pewno znacie także inne ciekawe obiekty, o których warto wspomnieć. Jesteśmy otwarte na współpracę :) W tym miejscu dziękuję Pani Barbarze z portalu polalech.pl za zgodę na wykorzystanie materiałów graficznych przy ubieraniu Marchevy. W dzisiejszym poście Marchevka i Sava wypożyczyły krój rękawków i marszczenia przy bluzeczkach. 

Niespodzianka dla Najmłodszych Czytelników – pokolorujcie swoją Marchevkę! Poproście rodziców o wydrukowanie kolorowanki, a znajdziecie ją TUTAJ.

 
A na zakończenie mamy dla Was mały konkurs. Przedstawiamy fragment stroju ludowego. Zadaniem konkursowym jest odgadnięcie, z jakiego regionu pochodzi poniższy fragment ubrania. Jest to jednocześnie zapowiedź styczniowego posta. Odpowiedzi prosimy umieszczać wyłącznie w komentarzach pod tym wpisem do 30 grudnia do godz. 12:00. Rozwiązanie nastąpi 31 grudnia o godz. 12:00, a zwycięzca zostanie wyłoniony w drodze losowania na wirtualnej maszynie. Nagrodą jest folkowa zakładka do książki, która - po rozstrzygnięciu konkursu - zostanie wysłana pod wskazany przez zwycięzcę adres. Do dzieła! :)


Obserwatorzy