Albo ja już zapomniałam, jak to lato powinno wyglądać...? Rok temu cały lipiec spędziłam na nauce jazdy autobusem, dwa lata temu urlop spędziłam w wojsku. A wcześniej...? Nie pamiętam :) To jest chyba pierwsze lato od czasów gimnazjum, które mam "wolne" to znaczy - poza pracą innych obowiązków brak, więc całe popołudnia tylko dla mnie. Ale czy coś z tego skorzystałam? Pogoda nie sprzyja. O ile deszcz i brak słońca nie przeszkadza mi na wyjazdach, tak na miejscu wolę się zaszyć z kubkiem herbaty i dobrą książką w suchym miejscu i przeczekać wichurę. Bo ilość słonecznych i ciepłych dni tego lata mogę podać na palcach jednej ręki.

Nie zmienia to jednak faktu, że trochę mnie nosi. Na rower wyszłam kilka razy, ale to ciągle mało. Jutro zaczynam urlop, ale i na tę okoliczność z różnych względów moje wszelkie plany się posypały w imię innych, wyższych celów, o których, mam nadzieję, będę mogła Wam opowiedzieć niebawem. Tymczasem radzę sobie jak mogę, czyli biorę aparat i idę przed siebie. Po przeprowadzce mam blisko w rejony, do których z mojego rodzinnego zacisza miałam do przebycia hektary. Teraz kilka kroków i jestem w centrum (w zasadzie to ciągle jestem w centrum). Za kilkanaście kroków mam wszystkie porty w zasięgu wzroku :) I tak ostatnio trochę podreptałam po mieście. Najpierw spacer ze znajomymi ze Śląska, podczas którego pokazałam najważniejsze zabytki miasta. Bardziej przejęta byłam opowiadaniem niż robieniem zdjęć (mam nadzieję, że nie zagadałam na śmierć!), więc kadrów jest jak na lekarstwo.




A kolejnego dnia wybrałam się na dłuższy spacer do dzielnicy zachodniej. Miłym zaskoczeniem było odbudowane zejście na plażę, które zostało zniszczone podczas ostatniego orkanu na początku roku. Światło jednak nie sprzyjało, a do tego nie przewidziałam zimnego wiatru po upalnym dniu i dość szybko uciekłam z plaży, wracając do domu krętą ścieżką.
I tak odwiedziłam port rybacki, zatrzymując się na chwilę przy pomniku Rybaka i Rybaczki (których czasem nazywam pomnikiem wieśniaka i wieśniaczki - zupełnie niezłośliwie, a po to, by w słuchaczu wywołać zdziwienie i zainteresowanie) i z nabrzeża spojrzeć w stronę zabytkowych elewatorów zbożowych. Następnie, czując już przenikające zimno, z ulicy Solnej skierowałam obiektyw w stronę portu jachtowego, by w dalszej kolejności ulicą Zygmuntowską wejść wgłąb lądu i odsunąć się od morskiego zimna.



A gdy doszłam do Łopuskiego, moim oczom ukazał się widok niecodzienny. Okazało się, że dawne zabudowania przyszpitalne zostały wyburzone i tymczasowa budowlana pustynia odsłoniła widok na Cerkiew Opieki Matki Bożej. Nie jest to obiekt zabytkowy, bowiem powstał w latach 1994-1996, jednakże jest to świątynia urokliwa i dość osobliwa - w naszym regionie mało jest obiektów wyznania grekokatolickiego. Warto spojrzeć, nawet mimo słabego światła i niebieskiej małourokliwej budki nieco przysłaniającej budynek. Niedługo pewnie znów zostanie zabudowana z każdej strony i jedyny swobodny dostęp będzie od ulicy Szpitalnej.
Zmierzając w stronę domu obejrzałam też nową kładkę pełniącą funkcję ścieżki dla rowerów, po której niestety nadal łażą piesi (bo dwa chodniki po dwóch stronach jezdni to jest zdecydowanie za mało dla MATOŁÓW!), przeszłam jedyny most drogowy w mieście, który przetrwał wojenne zawieruchy (rok budowy 1906) i przystanęłam przy gmachu dawnej elektrowni miejskiej z początku XX w.
A na dobranoc znalazłam napis na murze, który może będzie początkiem nowej serii w moich prywatnych fotograficznych kolekcjach (obok pomników konnych i starych cmentarzy). Ja też w pierwszej chwili pomyślałam - ale kogoś poniosło. Ale gdyby tak się głębiej zastanowić...?
I tak wygląda moje lato. Przeplatane upałami i zimnym wiatrem, deszczem i chłodem, pracą, obowiązkami i małymi przyjemnościami. A jak u Was? :)