No i chleb. Tego się nie dostanie nigdzie – polski, jeszcze ciepły, pachnący chleb z chrupiącą skórką. Nawet jeśli jest w polskim sklepie chleb, to niestety, ma on już kilka dni, a te dostępne w Lidlu, Tesco czy gdzie bądź – to nie jest TEN smak.
Jaka jedną cechą
opisałabyś Irlandczyków, których poznałaś?
Bezproblemowi.
Myślę, że wiem, skąd to pytanie. Także miałam jakieś utrwalone wyobrażenie o tym, że Irlandczycy są miedziano-rudzi, piegowaci, szczupli i wysocy. Tak samo jak nie wszyscy Polacy są niebieskookimi blond-słowianami, tak samo mieszkańcy Zielonej Wyspy różnią się wyglądem i budową ciała. Zdecydowanie jednak piegi, piegi są ich i piegów nikt im nie odbierze. Co do otyłości – trudno mi to oszacować, ale chyba więcej niż w Polsce. Z pewnością jednak stwierdzam, że wygląd jest sprawą naprawdę drugorzędną i osoby otyłe nie chadzają tu ze spuszczoną głową w ciemnych, porozciąganych ciuchach. W sklepach jest dostępna pełna rozmiarówka, co wpływa pozytywnie na samoocenę osób o naprawdę bujnych kształtach oraz ich odbiór w społeczeństwie. W ogóle kwestia wagi, pochodzenia czy koloru skóry jest tu na bardzo dalekim planie, jeśli tylko jesteś dobrym, normalnym człowiekiem. Trudno jest się czymkolwiek wyróżnić w tak kolorowym i różnorodnym społeczeństwie.
Czy tam zaprasza się
do domów?
Bliskich znajomych tak, jak najbardziej, szczególnie teraz w czasie kwarantanny i izolacji (niby nie wolno, ale instagram prawdę Ci powie). Z reguły jednak Irlandczycy bawią się w pubach, bo taka jest po prostu ich kultura. Oficjalne sprawy załatwia się w progu lub przed domem. Wszelkie liczniki mamy na zewnątrz, więc nikt nas nie nachodzi, a ostatnio mieliśmy akcję mycia okien i malowania drzwi wejściowych. Tydzień przed planowanym przedsięwzięciem każdy dostał od zarządcy nieruchomości list informujący o tym, kto będzie robił, co będzie robił i do czego jest uprawniony – do umycia okien i pomalowania drzwi. Wyniknęła dość zabawna sytuacja, bo mieszkamy w skrajnym apartamencie, co spowodowało, że panowie do naszego ogrodu wchodzili przez mur po drabinie. O ile łatwiej by było, gdyby po prostu zapukali i przeszli korytarzem prosto, zamiast skakać po drabinach? Ale zasady to zasady. Za to nie musiałam ich namawiać na wymianę – okna miałam umyte, więc poprosiłam o ustawienie płotu, wywróconego po ostatniej wichurze. Ustawili i poszli do góry. Po drabinie.
Czy mają/lubią psy i
jak się te psy zachowują?
TAK! Irlandczycy uwielbiają psy, mają psy, moja szefowa ma dwa, które traktuje jak dzieci i jest w nich zakochana. Psy są różnych ras, ale z moich obserwacji wynika, że dominują małe i średniej wielkości osobniki. Co ciekawe – tutaj psy prawie NIE SZCZEKAJĄ. Na osiedlu jest tylko jeden mały wariat, którego nie widać, a słychać, przy czym szczekanie nie brzmi „hau hau!” a „łuf łuf”. No i nie widziałam tutaj jeszcze agresywnego psa. Są raczej nieśmiałe i trzymające się blisko właściciela. Czasami, kiedy mamy po wichurze wywalone płoty, odwiedza nas pies sąsiada – ten osobnik zdecydowanie nie trzyma dystansu i ostatnio wpadł nam na chatę. To jeszcze młody pieseł, a my go bardzo lubimy, ale właściciel prawie dostał zawału, jak zobaczył co się stało. Szukał psa, przyszedł w końcu do naszego ogrodu, a ja w fotelu, M. przy kuchni, a pies na środku podłogi odpoczywa... Płot został naprawiony w minutę, a pies został uwięziony po jego "właściwej" stronie.
Przy okazji psów wetknę słówko o kotach. W sąsiedztwie jest kilka kotów, które mają obróżki i chadzają wolno po terenie, a na noc o ustalonej godzinie wracają do domu. Osobiście widziałam, jak jeden za drugim grzeczniutko idą na chatę, kiedy się ściemnia, a żywiciel czeka w drzwiach z zabawką. Koty nie rozumieją po polsku i na „kici-kici” obracają się i odchodzą. Próbowałam rekomendowanego „psz-psz” ale one mają swoje zdanie na ten temat i nie przychodzą. Prawdopodobnie mam zły akcent ;)
Jak z transportem
osobowym – wolą swój samochód czy raczej więcej korzysta z komunikacji
publicznej? Mają tramwaje???
Bardzo dobrze natomiast funkcjonują autobusowe połączenia międzymiastowe i na przykład do Dublina jeżdżę tylko autobusem – w drodze można pospać, a w mieście nie trzeba martwić się ani korkami, ani szukaniem parkingów.
Tramwaje, tzw. Luas kursują tylko w Dublinie, na dwóch liniach tzw. Czerwonej i Zielonej. Dzięki rozbudowie drugiej z nich, kilka lat temu stolica Irlandii zyskała kolejny most na rzece Liffey, przeznaczony tylko i wyłącznie dla transportu publicznego.
Nie mamy metra, za to mamy przeprawę promową przez rzekę w drodze na klify, ale jeszcze nie korzystałam, bo się cykałam i pojechałam naokoło drogą lądową. Podobnie jest z tunelem – autostrada przebiega pod rzeką, ale też jakoś tak wolałam zawsze na powierzchni… ;)
Kolej irlandzka natomiast bardzo mnie ciekawi. Raz nawet widziałam pociąg, ale w tym celu musiałam iść aż na stację, bo tutaj nie ma przejazdów kolejowych przecinających ulice – tory prowadzone są wiaduktami kolejowymi nad jezdniami, na obrzeżach miasta. Chciałam po pandemii gdzieś pojechać, ale po pandemii znowu nie będzie czasu. Jak żyć?!
Czy w ich jeziorach
wolno się kąpać?
Wolno! Podobnie jak w rzekach i oceanie.
Dodam, że pierwszy raz w jeziorze kąpałam się właśnie tutaj i nawet rybki filmowałam pod wodą. Bo po co mi w Polsce było jezioro, jak mieszkałam nad morzem?
Jaka jest służba
zdrowia?
Skomplikowana na pierwszy rzut oka. Wizyty u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej (tzw. GP, General Practitoner) są płatne, chyba że ktoś ze względu na niskie zarobki, przewlekłą chorobę lub inne istotne czynniki, ma kartę medyczną uprawniającą do darmowych porad. Doba pobytu w szpitalu kosztuje 80 euro, ale w ciągu roku nie można mieć kosztów większych niż 800 euro, czyli równowartość dziesięciu dni pobytu. Część kosztów medycznych, takich jak leczenie ortodontyczne, niektóre zabiegi stomatologiczne i inne wykonywane prywatnie (w tym za granicą, na przykład w Polsce) można odpisać od podatku i uzyskać nawet 20% zwrotu, pod warunkiem, że ten podatek się w ogóle płaci (ale to jest temat na dłuższy wykład). Rachunek za pobyt w szpitalu wysyłany jest pocztą do domu.
Izby przyjęć pękają w szwach, w naszym szpitalu uniwersyteckim czasami czeka na pomoc nawet ponad sto osób jednego wieczoru. Jakość jak wszędzie, zależy na kogo się trafi, jednak jest tu jakaś empatia i zrozumienie w lekarzach.
Po samym przyjeździe, dokładnie na drugi dzień, trafiłam do stomatologa z uczuciem, że zaraz rozerwie mi szczękę. Akurat o zębach się nigdy nie uczyłam i wpadłam w panikę, która uniemożliwiła mi wyduszenie czegokolwiek po angielsku, więc lekarz odpalił tłumacza w telefonie i rozmawialiśmy już nawet nie po angielsko-polsku, a po rumuńsko-polsku, bo tenże pochodził z Rumunii i został moim lekarzem prowadzącym.
Moja pani doktor rodzinna, Irlandka, przeprowadziła badanie kierowców (tak, tutaj robi to GP a nie wyspecjalizowany lekarz medycyny transportu, który kosi grubą kasę). Wytłumaczyła, rozmawiała, badała, mówiła „nie stresuj się, to przecież nic trudnego, masz takie doświadczenie!”. No i wszystko poszło dobrze.
Krąży mit, że wszystko tu leczy się paracetamolem i niczego nie można kupić bez recepty, więc Polacy masowo przywożą leki z Polski. Przyznam, że jak do tej pory, znalazłam w irlandzkich aptekach wszystko, czego potrzebowałam i to bez większego problemu. Po prostu chyba nie wszyscy wiedzą, że za granicą nie szuka się leków po nazwie handlowej, a po składniku aktywnym, który wszędzie brzmi tak samo, bo jest po łacinie!
A jak wyrabiałam irlandzką kartę EHIC (czyli polską EKUZ), pojechałam do przychodni i okazało się, że brakło mi jednego papierka. Nie musiałam wracać – pani podała mi adres mailowy i po powrocie do domu zrobiłam skan dokumentu i go wysłałam elektronicznie. Za cztery dni karta wylądowała w mojej skrzynce na listy.
Czy zbierają grzyby
jak u nas?
Jak określają
"kolorowych"? Wiem, że to niepoprawne politycznie określenie ale nie
znajduję innego, w którym by się mieścił i czarny kolor i żółty kolor skóry. Wiem, że w Anglii tych drugich określają dość nieelegancko.
Obawiam się, że moja odpowiedź będzie mało satysfakcjonująca i przyznam, że nie wiedziałam, jak zacząć. Nie będę śmieszkować i napiszę, jak jest. Przez rok mieszkania tutaj NIGDY nie słyszałam tego na własne uszy, a mam kontakt naprawdę z różnymi ludźmi. Nigdy, przenigdy nie usłyszałam żadnego specjalnego (ani pozytywnego ani negatywnego) określenia względem osoby o kolorze skóry innym, niż biały. Nigdy nie usłyszałam żadnego takiego określenia wobec osób różnych wyznań i nigdy nie usłyszałam żadnego oceniającego słowa wobec osób odmiennej orientacji ani z jakiegokolwiek innego powodu, z jakiego znamy dyskryminację w Polsce.
Zapewne, mogłabym poszukać w internecie albo zapytać znajomych, ale tego nie zrobię. Jako osoba, która doświadczyła dyskryminacji w swoim ojczystym kraju, nie będę przytaczać epitetów, które powszechnie nie figurują w irlandzkiej przestrzeni i debacie publicznej. Zdarzają się wybiegi – oczywiście, ja też raz usłyszałam, że jestem fucking Russian bitch, podobnie jak czasami trafi się ktoś nieokrzesany na forum, ale to są promile, które są w jednej chwili zakrzykiwane przez zbulwersowany tłum, niepozwalający spłynąć irlandzkiemu społeczeństwu do poziomu rynsztoka.
Na ulicy – ten tradycyjny small talk, który prowadzą także dzieci mnie rozczula! Dla nie-nativów to taka nieco wymuszona forma kulturalnej komunikacji, a dzieciaki bez ogródek widzą i witają Hi! How are you?.
Podoba mi się także uprzejmość, kiedy przepuszczam kogoś na pasach albo ktoś przepuszcza mnie. Dziękowanie za kierownicą, kiedy w zwężce ktoś był na pierwszeństwie i ja musiałam go przepuścić – było naprawdę mało przypadków, żeby kierowca mi nie machnął zwyczajowego dzięki chociaż ja tylko zastosowałam się do przepisów.
Czy jest coś co ewidentnie cię w nich wkurza?
Sposób poruszania się w ruchu drogowym. Powoli, z opóźnioną i nieprzewidzianą reakcją. Jest to naprawdę wielki trening cierpliwości i samokontroli, żeby nie wpaść w furię i nie pogryźć kierownicy. Zdecydowanie nie chodzi mi tu o przekraczanie prędkości (raz mi się zdarzyło i gorzko pożałowałam), ale o ruszanie spod świateł 10 sekund po wyświetleniu zielonego, zatrzymywanie się bez przyczyny na środku drogi, brak zdecydowania i dynamiki. W Polsce trzeba mieć oczy dookoła głowy na drodze –tutaj trzeba mieć to samo ale pięć razy bardziej.
Czy nawiązałaś koleżeńskie
stosunki towarzyskie, na tyle bliskie że chodzicie razem do knajpy?
Jak i czy zmieniła się
Twoja mentalność (szeroko pojęta) przez rok mieszkania w Irlandii?
Tak, zdecydowanie! Już prawie nie tworzę problemów tam, gdzie ich nie ma. Uspokoiłam się, wyciszyłam, zaczęłam uśmiechać, przestałam martwić, na nowo nabieram pewności siebie. Żyjąc w środowisku pełnym tolerancji i akceptacji człowiek nie tylko odpoczywa psychicznie, ale też chce mu się po prostu ŻYĆ. I ja żyję, ciesząc się z szansy, którą dostałam i odwagi w jej wykorzystaniu.
Czy rok wystarczy, aby zacząć myśleć 'po wyspiarsku', czy jednak myślisz po polsku i przekładasz na angielski?
Różnie. W sytuacjach prywatnych i w polskim towarzystwie oczywiście nie zapominam języka i nie miksuję polskich słówek z angielskimi. Myślę po swojemu, jak do tej pory.
W pracy tylko po angielsku, w tym wszelkie obliczenia także łatwiej prowadzi mi się po angielsku niż po polsku chociaż naprawdę nie rozumiem dlaczego mój mózg lepiej pracuje układając sobie forty six by fifty four zamiast czterdzieści sześć na pięćdziesiąt cztery?
Oczywiście ciągle się uczę, ale przez rok poczyniłam ogromny postęp w znajomości języka i dlatego bardzo się cieszę, że mam pracę, w której po prostu muszę gadać, gadać, gadać.
Czy od razu wiedzą, żeś Polka czy jedynie, że zza granicy, a może już wrosłaś i nie widać różnicy?